9/11/2015

Wpis N°18 - Rezydencja


- ... Czyli co zrobiłaś, jak odeszłaś w stronę tej kamienicy? - zapytał Patrick, grzebiąc widelcem w rybie z puszki.

- Powiedziałam do wszystkich, żeby jeśli mają trochę sumienia, to przynajmniej na czas Dnia Krwi oddali do tego domu swoje dzieci, dla ich bezpieczeństwa. I oddali.

Patrick na szczęście nie poruszył tematu mojego wczorajszego dziwnego odburknięcia. I skrytego bólu. Chwała mu, że przynajmniej nie w trakcie naszego wspólnego obiadu, składającego się z suchego chleba i ryby z puszki. Nie wiem nawet jakiej. Naszego, to znaczy mojego, Patricka, Veronici, Jacka i Angeli.

- Powiedziałaś o DNIU KRWI? Tak PUBLICZNIE? - pytał Jack. - Annie mówiła że nie wolno.

Wlepiłam wzrok w ostatnią szprotkę.

- Nie było policji - powiedziałam.

- Tomas przyjedzie po nas o czternastej - powiedziała Angelica, przeczesując palcami złote fale.

Poturbowany, ale jednak działający zegar wisiał na ścianie. Patrick nauczył mnie z niego korzystać. Nie ważne, że nadal za cholorę nie pojmuję, jak ktoś wynalazł czas, i że nadal cholera jasna nie potrafię dobrze czytać cyfr. Od jeden do siedem jakoś idą, potem tylko błagam na kolanach los, żebym trafiła. Ale to szczegół.

- Nas? Będzie wycieczka? - zapytał rozbudzony Jack. W jego niebieskich oczach obudził się właśnie, jak za sprawą klaksonu, tudzież ryku szwędaczy, mały, rozbawiony chłopczyk.

- Będzie - powiedziała Angela. - Do domu moich rodziców. Do Silverfly'ów. Zabieram was wszystkich do nich, zamieszkamy tam. Oprócz Annie, Allie i Zoey, zadeklarowały się, że nie przyjdą. Proszę nie wnosić sprzeciwów, i tak ich nie posłucham.

Władcza Angelica Anastasia Silverfly.

- Pójdziemy po dachach? - zapytał ufnie Jack, nabijając ostatnią sardynkę na swoje kły.

- Pojedziemy samochodem, Jackie - powiedziała Vera. Widząc przestraszoną i zdziwioną minę Jacka dodała: - Potrzymam cię za rękę. - Vera potrafi wlać w zwykłe trzy słowa erotyzm i obietnicę, odnaleźć drugie dno, jednak powiedzieć to bardzo beztrosko i dziecinnie. V nie była głupia. Była wariatem. A Jack odbierał to dokładnie tak, jakby perfekcyjnie rozumiał Veronicę.

- Jest czternasta - powiedziałam, gdy w końcu odczytałam hieroglify z połamanej tarczy.

- Więc mam nadzieję, że szybko się spakujecie - Angela splotła palce na brodzie i uśmiechnęła się do nas szelmowsko.

Po raz drugi w życiu usłyszałam odgłos godowy kaczki skrzyżowany z krzykiem Krzykacza. Tylko teraz wiedziałam, że to klakson samochodzika Tomasa.

°•○●○•°

Wszystko - ta rezydencja Silverfly'ów, "elity Atlanty", i muszę przyznać, piękno tego miejsca - przytłaczało mnie tak, że aż zaczęłam się zastanawiać jak moje plecy to wytrzymują. Po prostu nie mogę inaczej opisać domu rodzinnego mojej przyjaciółki. Bogactwo. Przytłaczające do bólu karku bogactwo. Nigdy nie widziałam podobnego budynku.

Angie nas oprowadzała. Była wielka sala jadalna, sala z balkonem, sala, w której nic nie było (Angie powiedziała, że to sala balowa), jeszcze więcej sal, korytarze, takie ładne korytarze, wszędzie ozdoby.

Każdy dostał pokój w tym samym korytarzu, w którym był pokój Angelici. Ja i Veronica po stronie pokoju Angelici, Patrick i Jack po drugiej. To dlatego, bo w pokojach były przejścia do sąsiadów.

Mój pokój był za duży. Nie zasługuję na taką przestrzeń. Ściany pokrywała szara farba. Meble były z drewna, w niektórych miejscach pomalowane na wiele odcieni niebieskiego,  podłoga była drewniana. Łóżko z niebieskim baldachimem, po lewej stronie pokoju, zakrywał czarno-niebieski materiał. Dziwnie śliski i zimny. Odnalazłam wzrokiem dwa niebieskie fotele, biurko, biblioteczkę pełną książek, drzwi do łazienki, drzwi do pokoju Amgelici, przejście na nasz wspólny balkon, wielką szafę. A w niej ubrania, więcej materiału w jednym miejscu, niż kiedykolwiek widziałam.

"Szepnęłam Silverfly'om, jakie kolory mają dominować w waszych pokojach. - przypomniałam sobie słowa Angelici, ze słodkim i szelmowskim uśmiechem na jej pięknej twarzy. - W szafach znajdziecie nowe ubrania. Teraz należą do was. Przebieżcie się w co tylko chcecie, spotkamy się później z moimi rodzicami."

Nie rozpakowywałam moich rzeczy. Ukryłam je głęboko pod łóżkiem, żeby nikt ich nie znalazł. Wyciągnęłam tylko naładowane pistolety i pokrowce mocowane na brzuchu dzięki pasowi.

Przebierałam się wolno. Najpierw znalazłam nową bieliznę. Po raz pierwszy w życiu dobrze dopasowaną. Angelica mnie zna. A potem zrobiło się ciężej. Za dużo moich kochanych koszul.

Angelica powiedziała, że te ubrania są już nasze. Ale nie przyjmę ich. Silverfly'owie to jedynki. Mają pieniędzy do wyrzygu, podczas gdy inni, na przykład czwórki, których cierpienie oglądałam kilka godzin temu, nie mają nic. To nie jest normalne. Czwórki nie mają szansy nawet dotknąć takiej tkaniny. Jedynki to po prostu mają, mają w nadmiarze. To próżne. A gdy myśle "próżne", mam przed oczami Cryslal Silvermoon, tłumacząca ze sztucznym uśmieszkiem reguły kierujące Atlaną następnym przybyszom. Nie chcę do niej upodabniać.

No dobrze, zostawię komplet bielizny który mam na sobie i marynarkę. Jedną-dwusetną szafy.

Wybrałam ołówkówe rurki, delikatną, jasno-niebieską koszulę na guziki i szarą marynarkę. Wszystko było takie lekkie, tak miękkie w dotyku.

I nie byłabym sobą, gdybym nie miała na sobie mojego naszyjnika z kotwicą. Złotą, małą kotwicę na czarnym, nie za długim rzemyku.

To od taty. Był... Jest marynarzem.

Ci, który zauważyli go na mojej szyi i dowiedzieli się skąd go mam, mówili "wyrzuć go". "To wspomnienie, twój ojciec pewnie nie żyje". "Tylko trzymasz w sobie to, co powinnaś wyrzucić".

To chyba jasne, że nie odstaję się z nim ani na krok. Zawsze na moim karku, tuż nad sercem, tuż pod umysłem.

Pod spódnicą, nad kolanami prymocowałam pokrowce na pistolety i umieściłam w nich moje dwa Beretty 92 FS Fusion. Zaczesałam do tyłu i nastroszyłam palcami brązowe, proste włosy.

Gdy wychodziłam na korytarz tuż w drzwiach mojego pokoju zderzyłam się z chudą istotą o kobiecych kształtach, odzianą w prostą, brudną, czarną suknie. Istota obdarzona była przez swoich przodków dużymi, czarnymi oczami, burzą czarnych, potarganych, niedbale i nie umiejętnie upietych w kok włosów i ciemną karnacją.

- Dobry wieczór - powiedziałam szybko zaskoczona.

- Dobry wieczór, proszę pani. - powiedziała patrząc w podłogę. Służyła w rezydencji. Na moje oko miała mniej więcej piętnaście lat.

- Kim pani jest? - zapytałam szybko.

- Pokojówką, pani... - zamknęła oczy, jakby przypominała sobie coś, co miała obowiązek pamiętać. - ... Rope.

- Mów mi Maya - uśmiechnęłam się, choć i tak tego nie widziała. Trudno zobaczyć życzliwość, gdy patrzy się cały czas w podłogę. - Jak się nazywasz?

Obejrzała się szybko, jakby ktoś miał zastrzelić ją za jeden zły ruch. Spojrzała na chwilę w moje oczy.

- Clio. Ramez.

A toć mi niespodzianka...

- Czy twoja siostra to Maya Ramez? Czwórka?

Zobaczyłam na chwilę szczęście w jej oczach.

- Sí! Wiesz co z moją siostrą? Wiesz co się z nią dzieje? Jest bezpieczna na Dzień Krwi?

- Tak, sama zapewniłam jej kryjówkę - upewniłam ją.

- Jestem twoją dłużniczką - w jednej szybkiej chwili opanowała się i wbiła wzrok w podłogę. - Pani wybaczy, muszę posprzątać pański pokój.

- Nie musisz, jest czysty - popatrzyła na mnie zaskoczona, otwierała usta, żeby wyrazić sprzeciw. - Sama będę sprzątać. - mrugała zdezorientowana. - Jestem dużą dziewczynką. A ty masz u mnie dług, tak? Nie musisz sprzątać.

Uśmiechnęłam się do niej ostatni raz i przeszłam obok niej. Nie zapominając o dobrych namiastce dobrych manier odwróciłam się i krzyknęłam "do widzenia". Zostawiłam ją rozkosznie zaskoczoną.

Przemierzałam korytarz moim krokiem (szybkim i pewnym krokiem, co się rozumie samo przez się).

Zbliża się zima. Trzeba zadbać o żywność i broń. Jak zimę znoszą ludzie w takim miejscu? Czy tu odczuwają chłód? Muszą się martwić i jedzenie? Tu jest chyba wszystko, do przeżycia zimy. Nawet światło eklektyczne (tak jakoś powiedział to Patrick), aby wydłużyć dzień i skrócić noc. Na ile tu zostaniemy? Tydzień? Może zimę?

I nagle mnie olśniło.

Ja, Patrick, Angelica i Veronica wprowadziliśmy się tu. Porzuciliśmy Autumn Street. Angelica większość życia nie widziała rodziców.

To nasz nowy dom? Zamieszkamy na stałe tutaj? W tym pałacu? Ja? Co tam ja... VERONICA I JACK?

Śmiać mi się chciało.

W "Wielkim-Holu-Z-Wielkimi-Schodami" spotkałam Patricka. Elegancką i jeszcze bardziej seksowną wersję Patricka. W czarnej marynarce, nowych jeansach, jasno-niebieskiej koszuli.

- Ładnie ci tak - powiedział z uśmiechem na ustach Lakers.

- I vice versa - odpowiedziałam mu tym samym wycięciem ust.

- Idziemy zmierzyć się z tymi bykami? - z bliska pachniał kusząco-męsko. Zdążył wziąć prysznic?

- Mówisz o Silverfly'ach? - mijając go zrobiłam minę zastanawiającego się. - Tak, czemu nie.

- Aż ręka mnie świerzbi. - powiedział żartobliwie.

- Nudzisz mnie już, Lakers. - powiedziałam.

Zrobiłam coś, czego nikt wcześniej odważyć się na trzeźwo zrobić nie zdołał.

Zaczekałam, aż Patrick przejdzie przede mną. I dałam mu klapsa prosto w lewy pośladek.

Spojrzał na mnie kątem oka. Gniewnie. Złowrogo. I cholernie seksownie.

- A co z pana ręką teraz, panie Lakers?

Nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ już otwierałam wielkie drzwi, według Angelici prowadzące do miejsca, w którym mieliśmy się teraz znaleźć.

Znaleźliśmy się w wielkim salonie. Przez gigantyczne okno naprzeciw drzwi czerwone światło oblewało miękkie kanapy, boczne przejścia do innych pomieszczeń i Angelicę rozmawiającą z jej rodzicami - ludźmi rządzącymi Atlantą. Całą tą piernikarnią.

Angela ubrana była w czarną, zwiewną sukienkę bez ramion. Jej matka była elegancką kobietą, zbliżającą się do czterdziestki. Patrzyła się na Angelicę dumnym i stęsknionym wzrokiem. Ojciec Angeli wyglądał na silnego mężczyznę odnoszącego sukcesy. Wyglądał młodo, nawet nie mogłam dojrzeć platynowych pasm włosów w jego piaskowej grzywie.

Najpierw zauważyła nas Angela. Uśmiechnęła się w stylu Angelici Anastasii Silverfly i zaprosiła nas do siebie lekkim skinieniem dłoni.

- Matko, Ojcze, powiedzieliście, że mogę tu sprowadzić każdego, kto zajmował się mną i opiekował przez całe moje życie jak rodzina. - powiedziała. - Przedstawiam wam więc Mayę Alex Rope, jedną z dwóch najstarszych i najbliższych przyjaciółek, i Patricka Lakersa, przyszłego studenta Uniwersytetu Botanicznego – do pomieszczenia weszła para pasująca do tego miejsca jak jakakolwiek broń do Cystal Silvermoom, czyli Veronica i Jack. Vera miała na sobie granatową bluzeczkę z koronkowymi rękawami i rozkloszowaną, czarną spódnicę, Jack natomiast bardzo ciekawie prezentował się w białej koszuli, przez którą prześwitywał jego bandaż. - ... A to Veronica Annie Raven, następna bliska mi przyjaciółka i Jack Raven, który... cóż... przejął nazwisko po Veronice.

Podaliśmy ręce Silverfly'om. Mieli tak miękkie dłonie, jakby nigdy nie pracowali.

Chyba nigdy nie musieli.

- Witajcie w Rezydencji Siverfly'ów. Mamy wobec was dług, byliście z bliscy Angelice, dlatego będziemy was traktować jak rodzinę. - oznajmił tata Angeli. - Jestem Adam.

- Jestem Tommlyn. Ale najbliżsi mówią na mnie Tommy mrugnęła do nas przyjacielsko. - ... Więc Jack przejął nazwisko po Veronice, tak? - zaczęła pani domu, gdy ulokowaliśmy swoje tyłki na miękkich, jack dłonie Silverfly'ów kanapach. - Jesteście rodzeństwem?

V i Jack dopiero po kilku długich sekundach ogarnęli się, że ta elegancka osobistość zadała im pytanie. Vera pierwsza odnalazła swój język.

- Nie, jest moim przyjacielem. - po wypowiedzeniu tego zdania zamilkła. Nie dziwię się. Pytające spojrzenie brązowych oczu Tommy połączone z jej wyćwiczonym uśmiechem daje bratające i jednoczące z glebą wrażenie. Ciekawe, czy to spojrzenie nie pomogłoby organizacjom apelującym o zmniejszenie zanieczyszczenia Ziemi, które kiedyś podobno istniały? Wiecie, spojrzysz tylko w takie oczy i z mocą pioruna wbijają cię w skałę macierzystą.

- Veronica jest moją przyjaciółką. - Jack odnalazł swój język. Zgaduję, że był jeszcze zjednany ze skałą macierzystą. - Od czasu apokalipsy nie wiem, jak mam na nazwisko. A z Veronicą łączy mnie... pewna specyficzna więź. Uznałem, że to jej nazwisko będę nosił.

Pani domu pokiwała ze zrozumieniem głową.

- Specyficzna więź... Miłość? - zapytała raz jeszcze Tommy.

- NIE. - zaprzeczyli jednocześnie Jack i Veronica. - Przyjaźń... - dokończył Jack.

Obok nas pojawiły się dwie inne pokojówki. Na stoliku przed nami postawiły osiem filiżanek niewypełnionych brązową, pachnącą ziołami wodą. To się pije?

Osiem? Liczyć to akurat umiem - nas w tym pomieszczeniu jest siedem. Każdy wziął jedną filiżankę, została jedna. Dla kogo?

O wilku mowa. Przez jedno z bocznych przejść przybył do nas (uwaga, zwrot akcji tak nagły, jak to, że Josh zmartwychwstanie) Tomas Maxim Voureen. W nienagannym garniturze, jak zawsze. Tym razem niebieskim. Piaskowe włosy potargane, szare oczy płonące charyzmą i pewnością siebie. Ciekawe, jak w jednym takim człowieku, może kryć się tak wiele gracji.

- Tommlyn, Adamie - powitał ich skinięciem głowy. - Witajcie ponownie - powitał nas. Ulokował się w jedynym wolnym fotelu.

Ostatnia filiżanka została skradziona stołowi.

Veronica, jak zresztą ja i (co jest oczywiste) Jack nie byliśmy za bardzo przekonani do ziołowego płynu.

- To herbata. - powiedział życzliwie pan domu do Veronici. - Nie zabije. Nie jesteś do niej przyzwyczajona, prawda?

- N-nie. - powiedziała Vera nieco nieśmiało. - Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Nie mieszkam przecież w pałacach. Całe życie na jednym wielkim śmietniku, rozumie pan. - Vera Annie Raven zawsze, ale to zawsze będzie Verą Annie Raven. Zawsze.

- Na śmietniku? - Veronica skonsternowała Adama.

- No tak. Obóz dla Uchodźców do taki śmietnik. Dla dupka, który kiedyś był kierownikiem naszego, byliśmy tylko gnijącymi śmieciami, które mają grzecznie narażać swoje tyłki dla jego świętego spokoju. Obóz suvrivalowy razy dziesięć. Czym kolwiek był obóz suvrivalowy... - Veronica zdobyła się na wypicie płynu. Całego, duszkiem, na raz. Dopiero po chwili okazało się, że jakiś idiota wpadł na pomysł podgrzania napoju. Veronica zawyła z bólu. Jak na zawołanie przydreptała do nas pokojówka z, prawdopodobnie, szklanką wody, którą Vera przyjęła po długich namowach. - Pogratulujcie geniuszowi, który wpadł na pomysł podgrzania tej całej herbaty. Niezły psychopata.

Podgrzewanie napoju. Arystokratyczny debilizm.

Veronica zauważyła, że jej bluzka była zalana ziołowym napojem.

- Może wyjdę się przebrać. - Vera nie oznajmiła. Vera oświadczyła i postanowiła. Albowiem wstała z kanapy i odwróciła się w stronę drzwi.

- Nikt ci tego nie zakazuje, Veronico. - dla Adama V była chyba formą niezwykłej, niecodziennej rozrywki. Ale trzeba mu przyznać - dobrze potrafi ukrywać uśmiech. Naciągnął nogę na nogę i oparł filiżankę o kolano.

Ale Veronica była już za drzwiami.

Jack wstał szybko.

- Mogę? - zapytał Jack, a jego niebieskie oczka w obranowaniu juz za długich, potarganych, czarnych włosów zamrugały jak śnieg w słońcu.

- Oczywiście, Jack. - powiedziała Tommy. - Chodzisz za Veronicą jak wierny pies. Dlaczego?

Jack nie był urażony wypowiedzią Tommlyn. Odwrócił się z gracją chłopca, zamkniętego przez brutalne tortury w ciele prawdopodobnie siedemnastolatka (przecież nikt nie wie, ile Jack ma dokładnie lat).

- Bo nie jestem bezużyteczny. - jego czarna grzywa znikła już za drzwiami i nikt nie zdążył zapytać się o dokładny sens tych słów.

- Matko, czy mogę wrócić do mojego pokoju? Miałam podpisać dzisiaj resztę dokumentów, które mi daliście - powiedziała Angelica.

- Oczywiście, kochanie - Tommy pocałowała córkę w czoło.

- To postawa, którą szanuję, Angelico - powiedział dumny Adam.

- Przypomniałaś mi, Angelico, że sam muszę wrócić do pracy - powiedział Tomas. - Czy mogę skorzystać z komputera?

Tu jest komputer? Taki, jak w Bazie Buntowników?

- Tak, Tomasie - odpowiedział Adam.

Ja i Patrick zostaliśmy sami z Silverfly'ami.

- Maya, tak? - powiedział pan domu.

- Tak, Maya Alex Rope. Dokładnie Alexandra.

- Jesteś najstarszą przyjaciółką Angelici? Najbliższą? - mówiła Tommy.

- Tak, nie pamiętam nawet jak dokładnie się spotkaliśmy. - mówiłam spokojnie. Myślałam, że rozmowa z przywódcami Atlanty gorzej mi pójdzie. Tymczasem ja miałam gdzieś, co o mnie pomyślą ludzie, którzy pewnie nigdy nie musieli narażać swojego życia dla najbliższych przyjaciół. Nie byli dla mnie ważni, więc nie musiałam się przejmować tym, co o mnie pomyślą.

- Czym się interesujesz? - zapytała Tommy.

- Ja? Interesuję? No cóż... - przerwałam moje zdanie na zbyt długo. - Ciągle odkrywam siebie. Nigdy niemyślałam w kategoriach "Co lubię - czego nie". Całe życie ganiałam zombie. Nie wiem, co powiedzieć...

Nie wiem za dużo o sobie.

- Ale wydajesz się być inteligentna i bez wątpienia jesteś piękna. Trochę egzotyczna, europejska. Nie za duże usta, piękne oczy, nawet ta blizna na policzku w niczym nie przeszkadza. Skąd pochodzisz? - pytała dalej Tommlyn.

- Nie wiem. Nie pamietam dobrze ani mamy, ani taty. Pamiętam, że chyba miałam braci, którymi się zajmowałam. Od strony... Mamy i Ojczyma? Wiem na pewno, że tata był, albo jest marynarzem - pokazałam na małą, złotą kotwice na mojej szyi. - I nic poza tym.

Tommy kiwnęła głową.

- Rozumiem... A ty, Patricku? Skąd jesteś?

- Mój ojciec jest z Kanady. Mama z Kolorado, mieszkaliśmy razem, jeszcze z młodszą siostrą, w Denver.

- Angelica mówiła, że jesteś botanikiem. Kiedy idziesz na studia? - zapytał Adam.

- Na początek następnego semestru, po zimie. Nadrabiam teraz materiał.

- Mamy w bibliotece książki, z których możesz korzystać - powiedział tata Angelici, wstając z miejsca. - Chyba nie będziemy was dłużej zatrzymywać. Za pół godziny kolacja - podał nam obojgu ręce. - Miło nam było was poznać.

Rozdzieliliśmy się z Patrickiem przed korytarzem z naszymi sypialniami. On chciał najpierw zwiedzić bibliotekę.

Zobaczyłam karmelowo-rude włosy. Azjatyckie rysy. Spojrzenie, które już widziałam. Kobietę, w stroju pokojówki.

- LUCY? - stanęłam na środku korytarza przed znajomą Buntowniczką.

- Maya, tak? Dlaczego tu jesteś? Ty też uczestniczysz w naszym planie?

- Jakim planie, cholera?! Co ty tu robisz?! - mimo moich pytań Lucy nie odpowiedała. Tylko szła przed siebie.

- Ty nic nie wiesz! Nie mam czasu ci o wszystkim opowiedzieć! Uciekaj z Rezydencji! Zabierz wszystkich którzy przyszli tu z tobą! Zaraz się zacznie!

- CO?!

Nie odpowiedziała mi.

Angelica, Veronica, Patrick i Jack. Musimy uciekać.

Angelica byla najprawdopodobniej w swojej sypialni, tak jak Jack i V.

Wparowałam szybko do pierwszego pokoju.

A oto, co zobaczyłam - Veronica w samym staniku, tylko staniku, ujeżdżała Jacka w stroju adamowym, którego penis był w stanie erekcji.

- Kur... Cholera... Sorry. - zakryłam ręką lekko oczy. - Przepraszam, że przeszkodziłam wam chwilę uniesienia. Mamy problem. I to spory. Do tego nie wiem jaki. Szukaj butów, Romeo. Zlaź z tego ogiera, Julka - chyba dostałam bokserkami Jacka. Ale zaśmiałam się. Gdy byli znośnie dla oczu mych ubrani, oparłam się o drzwi i założyłam ręce na piersi. - Jack.

- Co.

- Uprawialiscie już seks?

- Tak.

- Kiedy.

- Po raz pierwszy wczoraj.

- Wiesz, ze jest bezplodna, i była zgwałcona?

- Tak.

- To moja przyjaciółka. Opiekuj się nią dobrze.

- Nie mam innego zamiaru. - chyba uśmiechnął się do mnie.

- Te, mamo, co cię do mnie bez pukania przywiało? -  żartowała Vera.

- Spotkałam Lucy. Tą Buntowniczkę. Powiedziała, żebyśmy uciekali.

- Co do chuja jasnego?! - zaklnęła V.

- Właśnie. Musimy po prostu wyjsć z rezydencji jak najszybciej. Idę szukać Angeli. - wybiegłam z pokoju.

I tak oto Jack Raven posiadł Veronicę Raven, moją przyjaciółkę.

Ostatni pokój po tej stronie korytarza musiał być Angelici. Wpakowałam do środka bez zbędnego pukania czy ogródek.

Angelica była na podłodze. Krzyczała tak głośno. Nie chciała. Ktoś się do niej dobierał. Wielkie, męskie ciało próbowało ją zabrać dla siebie, posiąść w gwałcie.

A Tomas stał obok mnie. Celował w łakome ciało pistoletem. Nie wyczułam momentu, kiedy i ja wyciągnęłam dwa Beretty.

Ja trafiłam w kolano. Tomas wycelował w ramię. Bestia osunęła się na przestrzeń obok mojej przyjaciółki.

Podbiegłam do niej tak szybko, jak potrafiłam. Tomas rzucił się na bydlaka.

- STRAŻ! - wydarł się na cały regulator. Tu jest straż?

Jak widać jest. Dwoje umięśnionych strażników pojawiło się w pomieszczeniu i wyprowadziło krzyczącego i wijącego się mężczyznę.


- Angie... już po wszystkim... nie wieżgaj... - Kucnęłam przy Angelice i poparłam jej głowę na moich rękach. Jeszcze się szarpała. Co się z nią stało.

- Tabletki gwałtu. - powiedział Tomas w odpowiedzi na moje ciche pytania. - Zaraz straci świadomość. Zabiorę ją do Sali Szpitalnej. - mimowolnie odsunęłam się, aby zrobić miejsce dla jego ramion obejmujących i unoszących moją przyjaciółkę.

Musiałam mu teraz powiedzieć. O ataku. Mógłby się domyśleć, ale to teraz nie ważne. Ona jest w niebezpieczeństwie.

- Tomas.

- Lady Maya.

Lady?

- Jesteście w niebezpieczeństwie. Ona również. Wyjdzcie z rezydencji. - pora na kłamstwo. - Widziałam Buntowników w ogrodzie.

- Lady Maya, o czym ty mówi...

- Jeśli chcesz ją uratować, uciekaj. Z. TEGO. BUDYNKU. TO JEST ROZKAZ VOUREEN. - po raz pierwsze i ostatni widziałam tego arystokrate tak zaskoczonego i zmieszanego. - Jeśli nie zabierzesz jej stąd na jakiś czas, wyrwę ci Angelicę z twoich zimnych rąk i sama wyniosę za próg. Oo prostu mi zaufaj...

Zostawiłam go samego w pokoju. Oparłam się o ścianę korytarza, jakby zmęczona, po długim biegu. Angelice nic się nie stanie. Wiem, że Tomas tego dopilnuje.

Teraz tylko Patrick.

Zobaczyłam go idącego w jednym z hallów, chyba na końcu przeciwległego skrzydła. Był zmieszany gdy mnie zobaczył. Prawie tak jak Tomas. Oparłam się o jego ramiona jak o ostatnią deskę ratunku.

- Patrick... Musi... Musimy uciekać... - już dyszałam przez zaciśnięte zęby i rozchylone wargi.

- Dlaczego? Maya, Po co?!

- Widziałam Lucy... Buntownicy coś planują... nie możemy tu być...

- Dlaczego?! Podaj jeden powód...!

- Zaufaj...

Dyszałam oparta o niego kilka długich sekund. I biegliśmy znowu razem.

Było jedno przejście. Jeden hall, wszystkie ściany oszklone. Mogliśmy dostrzec księżyc w pełni na ciemnym nieboskłonie, gdy w połowie korytarza wyplułam resztki płuc.

- Już niedaleko... Wiem, że już tutaj jest tylne wyjście... - krzyczał do mnie Lakers.

Szkło. Sypiące się w całym hallu okna, wirujacę, ostre kawałki gwiazd i drzwi do wolności to jedyne, co mogłam widzieć w tej wichurze.

To był cały wielki plan Buntowników? Rzucać cegłami w okna? Jak widać to skuteczne, nas prawie zatrzymało. Ale "prawie" dużo zmienia. Nie upadliśmy. Dobiegliśmy do drzwi, innego korytarza. Aż w końcu oboje otworzyliśmy siłą naszego upadku przejście na dwór.

Padliśmy na trawę. Patrick schował twarz w trawie, ja strzelałam oboma pistoletami na oślep do drzew rosnących wokół rezydencji i ogrodzenia.

- NIE RZUCAĆ, IDIOCI! - i moich uszu nie ominął znajomy krzyk. Cegły przestały lecieć w naszą stronę. To Allie?

- Widzisz, Patricku - powiedziałam cicho do przyjaciela. Nawet w takim miejscu pistolety się przydają. - Chyba się uśmiechnął, nie wiedziałam dokładnie jego ust okrytych nocnym cieniem. - Niech mnie Zoey Rewolf rozstrzela, jeśli to nie Allie Rosewood i Annie Flamebolt!

- A jakże, przyjaciele - powiedziała Annie podając mi rękę. - Przepraszamy za Buntowników. To amatorzy, działali teraz na własną rękę. Wiecie, żeby zapunktować.

- I dlatego przyszliśmy przemówić im do rozsądku - powiedziała Allie.

- Czym? - zapytał Patrick.

- Tym - Allie podniosła katanę do góry. Dodała ciszej: - Ci debile nie wzięli broni palnej.

- Nie mamy dla was dobrej wiadomości. - powiedziała Annie.

Przez przejście wpadli do nas Vera i Jack.

Założę się, że znowu stworzyli bestię o dwóch tłowiach.

Allie wyjęła kartkę z kieszeni. Włączyła latarkę i zaczęła czytać.

- "Poszukiwani z Niezależnym Państwie Atlanty: cztery trójki, trzy osoby niezidentyfikowane - pięć kobiet i dwóch mężczyzn w wieku szesnaście-siedemnaście lat. Najdokładniejszy opis: szatynka z heterochromią, trzy brunetki, blondynka - zielone oczy, brunet - zielone oczy, szatyn. Są poszukiwani za zabójstwo Josha Tobiasa Spearsa, trójki, dokonane 14 listopada 20 roku. Podporządkowanych i posłusznych obywateli prosimy o ujawnienie ich dokładnych danych w najbliższym budynku policji.".

- Cholera - krzyknęła Veronica.

- Dokładnie - potwierdziła Annie. - Ktoś nas zauważył. A ten opis jest dokładniejszy, niż wam się wydaje. Macie pomysł kto nagadał?

- Nie... chyba nie... - powiedział Patrick. - Byliśmy tylko my.

- Jak widać nie. - powiedziała Annie. - Musimy jutro stawić się w Bazie i powiedzieć wszystko Logginsowi. Pomożemy wam przejść po dachach. Spotkajmy się jutro na Cloud Valley. - poświęciła na nas drugą latarką. - Wiecie, że wasze ramiona są całe we krwi?!

Rzeczywiście. Były.

- Chroniliśmy twarze - powiedziałam.

- KTOŚ IDZIE - Allie i Annie znikły w rekordowo szybkim czasie.

Wokół domu Tomas i dwóch strażników wyposażonych w latarki szukali naszych tyłków. I znaleźli.

- No i gdzie Angelica? - zapytałam z przekąsem.

- Byłem z nią w bunkrze przez cały czas. Teraz jest w Sali Szpitalnej... Ale wam też by się to przydało. - włosy miał poczochrane, marynarkę zdjętą a koszulę wymiętą. Więc jednak mnie posłuchał...

- Nie. Po. Oczach. Tą. Latarką. - wysyczał Patrick.

W ciemnościach powrociliśmy do środka.

3 komentarze:

  1. Jedno, jedyne słowo może opisać wszystko.
    ZA-JE-BIS-TE! *.*
    Tyle akcji, tyle wątków, tyle opisów! (Co prawda było trochę literówek, jak to na telefonie i powtórzeń, ale nie zwracałam na to tak dużej uwagi ^^)
    Z niecierpliwością czekam na next i znienawidzone... KIEDY ROZDZIAŁ? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie się doczekałam!!! Jupi!!!! Jakie emocje!!!!! 😀

    OdpowiedzUsuń
  3. WOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWOWO!!!!!!!!!!! ŁOOO JA CIĘ! TE SCENY EROTYCZNE! TE POŚCIGI TE WYBUCHY! O MÓJ BOŻE LUCY! O MÓJ BOŻE TOMAS! O MÓJ BOŻE SILVERFLY'E!

    OdpowiedzUsuń