11/19/2014

Wpis N°1 - Nowy w Obozie

Obudziłyśmy się o czwartej. Oznaczało to, że miałyśmy około dziesięć minut na zabranie naszych rzeczy z Bazy, zamknięcie go, przejście z domku do naszego namiotu bez budzenia około trzydziestu ludzi (w tym Josha), no i nie danie się ugryźć/zadrapać/zabić przez martwe, lecz jednak chodzące i w dodatku chętne do mordowania ciała.

Szybko zabrałyśmy to, co miałyśmy pod ręką i wybiegłyśmy z domku prawie zapominając o zamknięciu. Ja biegłam z przodu, z nożem kuchennym, za mną byłą Angelica - zabrała śpiwory, plecaki, nieodbezpieczoną wiatrówkę i butelkę. Z tyłu ubezpieczała Veronica, z kuszą gotową do wystrzału.

Ukryłyśmy butelkę w plecaku, położyłyśmy bronie obok siebie i ułożyłyśmy się tak, jakbyśmy grzecznie spały w namiocie całą noc. Chwilę później do namiotu wlazł Krzykacz - największy głupek jakiego zrodziła ziemia. Josh toleruje jego obecność tylko przez więzy krwi. To jego brat.

- Dziewczynki, śpicie? To ja, wasz kolega zombie...

Chwyciłam za wiatrówkę i wycelowałam w źródło dźwięku. Vera i Angi prawdopodobnie zrobiły to samo, biorąc na ślepo nóż lub kuszę.

- Zamknij się idioto, bo skończysz jako karma dla Zimnych, i do tego z dziurą w brzuchu! Albo trochę niżej... - powiedziałam.

- Dobra, dobra... - w tych słowach ukryty był prawdziwy strach idioty. Czyli po prostu Krzykacza. - Mogłem was przecież obudzić krzykiem. Josh uwielbia jak krzyczę... - rozmarzył się ukazując jak zawsze krzywe i podziurawione jak zombie po moim rozstrzelaniu w stylu "Pijany S.S.Mann" zęby.
To od swojego krzyku Krzykacz zawdzięcza swoje przezwisko. Potrafi nim przywołać spore stadko zombi. Mniej więcej tylu, ilu jest ludzi na Time Square w godzinach szczytu. - Josh ma dla was jakieś specjalne zadania.

- Świetnie, to lepsze niż latanie za wiewiórkami albo kopanie dołków na trupy... - Veronica Anie Raven zawsze dobrze podsumowała sytuację w sposób lekko komiczny.

- Nie. Pranie brudnych gaci całego obozu jest lepsze od ganiania za wiewiórkami. - ... a Angelica Anastasia Silverfly zawsze skutecznie ją poprawiała.

Krzykacz wyszedł z namiotu. Narzuciłyśmy na siebie cieplejsze ubrania, wzięłyśmy bron i plecaki. Josh czekał już na nas przed namiotem. Jego grecka maska teatralna wytatuowana na lewym ramieniu patrzyła na nas dzisiaj trochę bardziej wyzywająco i zarazem kpiąco.

- Wy trzy... - nasz pseudonim. Może być dumne z tego, że jesteśmy postrzegane jako drużyna. - Macie przynieść wodę, jedzenie, amunicję, broń i tak wszystkie medykalia jakie znajdziecie. Najbardziej zależy nam na antybiotykach, bandażach i środkach dezynfekujących. Przypomnę wam zasadę którą powinniście znać - Jeśli znajdziecie to na czym nam najbardziej zależy, wypakujcie inne przedmioty. Oprócz broni i amunicji. Przydało by się jeszcze trochę ubrań. Acha... nie będziecie tym razem grzebać w autach i śmietnikach. Idziecie do... miasta.

-Josh, nie! Miasto jest dla nich zbyt niebezpieczne! Mogą zginąć! Albo nawet gorzej... - Joan, jedyna Afroamerykanka w obozie zawsze się za nami wstawia. Uważa decyzje Josha za głupie, bezsensowne i absurdalne. Tak samo jak my.

- Cicho bądź... Wiem co mówię... Są młode. Potrafią szybko biegać i celnie strzelać. - rzucił nam trzy, duże torby, w których prawdopodobnie dostałyśmy dzienną porcję jedzenia. - Nie zginą. Możecie już iść...

To był rozkaz

°•○●○•°

Dystans z obozu do miasta pokonywałyśmy w 45 minut. Już z daleka czułyśmy smród zgniłych ciał. Gdy dookoła nas zaczęły wyrastać budynki, otoczyły nas zombie. Aby nie przywoływać większego stada, ja i Veronica wybrałyśmy cichą bron - ja nóż, ona kuszę. Rzuciłyśmy torby do Angelici, dokładnie na środek wielkiego okręgu.

Po dziesięciu padłych Zimnych przestałam liczyć. Nie uważałyśmy się za morderczynie. Prawda, te osoby miały rodzinę, dom, martwiły się o wyniki Super Bowl. Ale to martwi ludzie.
Nie. To są tylko żywe ciała martwych ludzi.

Gdy mogłyśmy wybiec z kręgu, skierowałyśmy się ku najbliższemu budynkowi. Oczywiście tradycyjną formacją - ja na przedzie, Angi z towarem, kierująca całym orszakiem za mną, a Vera z dystansu ubezpieczała. Liderka wybrała budynek - mały, trzypiętrowy łącznik. Veronica oczyszczała pierwsze parter, pierwsze piętro i zamykała drzwi.

Oczyszczałyśmy resztę i szukałyśmy bezpiecznego miejsca na przeczekanie fali. Co ciekawe, więcej martwych leżało na podłodze, niż próbowało nas zabić.

Dotarłyśmy na najwyższe piętro. Zobaczyłam pod ścianą nieprzytomne, choć żywe ciało. Męskie. Dokładnie męskie, ładne ciało nastolatka. Na oko licząc siedemnaście lat. W mrocznym koncie nieoświetlonego pokoju trudno było odróżnić zgniłe mięso od prawdziwego. Zobaczyłyśmy tylko ślady krwi w niektórych miejscach.Uśmiechnęłam się szelmowsko do Angelici.

- Może chcesz spróbować?
- Spróbować czego...? Czy ty... Zboczuch z ciebie, wiesz? Zawsze taka byłaś i będziesz. Maya Alex Rope nawet w otoczeniu zgniłych trupów będzie wszystkich torturować swoimi żartami...

Przejechałam językiem po kąciku ust. To był gest Mai.

- A Angelica Anastasia Silverfly zawsze będzie mnie pouczać, na wieki wieków Amen. Oczywiście, że nie myślałam o tym, o czym tu myślałaś, że ja myślałam. Uznałam, że to dobry moment na to, abyś przełamała się i unieszkodliwiła nieżywego.

- Wiesz o tym. Ja się tak nie bawię. Ja jestem od myślenia. A jak myślę, że kiedyś ta osoba była człowiekiem... to... Ten fakt mnie przytłacza.

Zobaczyłam portfel w spodniach trupa. Sięgnęłam po skórzane, lekko zakrwawione i brudne zawiniątko.

- To prawda, że ten gość obdarzony przez rodzinę Lakers'ów imieniem Patrick miał za tydzień, dokładnie dziesiątego listopada zacząć osiemnastkę, z tego co wynika z ulotki zacząć studia na Uniwersytecie Botanicznym w Atlancie, zostawić matkę, ojca, siostrę i resztę familii. Ale to teraz tylko trup. Zimne ciało. Bez duszy. - rzuciłam do niej dotychczas trzymaną w lekko przerobionej kieszeni wiatrówkę. - Naładowana. Wal ile chcesz. I tak nie przylezie ich więcej..

Liderka popatrzyła na bron i na trupa wzrokiem, który wskazywał na lekkie zaciekawienie i przekonanie. Dotknęła ciało czubkiem buta.

- Może... może spróbuję. Właściwie, to ciało... tylko ciało. Chyba nie powinien wstać i nawijać o swojej rodzinie którą i tak dawno porzucił.

Myślałam, że Angelica odbezpiecza wiatrówkę. Myliłam się. Dźwięk odbezpieczania broni, którejkolwiek broni nie jest tani niski. Aksamitny. Ludzki. I najważniejsze - pistolety, wszystkie bez wyjątku pistolety, nie mówią.
Usłyszałam głos tego chłopaka. Powiedział coś o wodzie. Prosił o wodę!
Otworzył oczy. Nasze spojrzenia się spotkały. Miał żywe, zielono-szare spojrzenie. Za żywe, jak na trupa.
Nie mogłam zrobić. Tylko tak stałam z zakrwawionym nożem w ręku. Ale od czego jest Liderka - uderzyła żywego w głowę trzonkiem wiatrówki.
Patrzyłyśmy na zmianę na siebie i na nieprzytomnego chłopaka.

- Żyje - powiedziała. - Powiedział coś... Słyszałaś co dokładnie?

- Coś o wodzie... Musiał tu długo siedzieć... - powiedziałam lekko zdyszana, jakby mówienie sprawiałoby mi wielką trudność.

Przesunęłyśmy chłopaka pod najbardziej oświetlone miejsce w pomieszczeniu, aby zobaczyć w jakim stanie było ciało. Postanowiłyśmy mu pomóc. Prawdopodobnie wybierał się na Uniwersytet Botaniczny. Mógł mieć sporą wiedzę, czyli był coś wart. Uniwersytet uchodził za najlepszy w Stanach.

Do pokoju weszła Veronica. Jej zdziwienia nie mogę opisać

- Któraś z was go zgwałciła, czy jak? Maya, myślę o tobie.

- Nie, głupia. Po prostu znalazłyśmy jakiegoś żywego faceta i sprawdzamy czy trzeba go opatrzeć.

- Widzę, że jest żywy. Dlatego się pytam...

- Idiotka... - skomentowała Angelica.

- Dobra, dobra... Wrócę trzy zdania wstecz. Czemu mamy go niby opatrywać?

- Bo może mieć sporą wiedzę z zakresu botaniki.

- Powiedziałaś "może"... Co leśli nie?

- Wtedy zadecyduje selekcja naturalna i Josh...

Rany były głębokie. Rozejrzałam się w poszukiwaniu opatrunków. Uchodziec musiał zebrać wszystko, co znalazł w okolicy. Porwałam opakowanie bandaży i wodę utlenioną.

- Musimy go obudzić. Niech sam powie co mamy załatać najpierw... i czy żaden go nie ugryzł... - Veronica zaczęła go lekko klepać w policzek. Gdy Uchodziec nie dawał znaku życia klepała mocniej. Skończyło się na głośnym policzku.

Chłopak momentalnie usiadł na podłodze. Ale nie zwracał na nas uwagi. Chodził na czworaka szukając czegoś.

Bardzo ochrypłym głosem powiedział:
- Niebo. Piekło. Czy czyściec?

- Właściwie piekło. - powiedziałam. - Choć w piekle nie masz za bardzo świetlanej przyszłości i prawdopodobnie nikt nie chce ci przegryźć tętnicy. Witamy wśród żywych, przyjacielu.

- Myślałem, że jestem już po drugiej stronie. Chyba widziałem anioła... - uniósł prawy kącik ust.
Zobaczył mnie pierwszą.

Chłopak znalazł to, czego szukał - okulary z prostokątnymi oprawkami. Spojrzał na nas. Chłodno i podejrzliwie.

- Kim jesteście? Gdzie jesteśmy? Co chcecie ze mną zrobić? Macie broń? ... wodę? ...

- Tak... - powiedziała Angelica. - Maya?

Sięgnęłam do mojej torby. Zobaczyłam dwie butelki wody - tą, którą dostałam od Josha do pracy. Było jej mniej więcej jedną czwartą butelki i miałam wątpliwości co do tego, czy po jej spożyciu nie miałabym małych problemów z układem pokarmowym. Drugą była butelka którą znalazłam w mieście. Przełożyłam ją rano.
Patrzyłyśmy jak czysta woda znikała w ustach Uchodzicca. Nie wiem czemu dałam mu tą lepszą. Naprawdę nie wiem. Jego blizny, krew na podłodze, głodne, proszące spojrzenie. Wywołał w moim sercu współczucie.
Jestem chora. Rozpływam się nad lekko zakrwawionym chłopczykiem, a nie nad zgniłymi byłymi-ludźmi w które ładuję pełne magazynki.

- Czemu dałyście mi wodę? Nie zostawicie mnie tu, prawda?

- To zależy... - powiedziała Veronica. - Powiedz coś naukowego. Z dziedziny botaniki.

- Diaspory dzielą się na generatywne, czyli nasiona, owoce, owocostany, i wegetatywne, czyli fragmenty plechy, bulwy, bulwki, kłącze, turiony, rozmnóżki, zarodniki.

Dziewczyny mimowolnie otworzyły paszcze.

- Zostajesz. - zawyrokowała Angelica. - Wiesz gdzie można znaleźć coś do żarcia, jakaś broń?

- Widziałem coś w drugim budynku. Wejście pierwsze po prawej. Nie chciałem już pchać się po żarcie...- wstał powoli z podłogi.

Zobaczyłam czerwony ślad na jego lewej nodze. Dziwną, brudną plamę.
Przyparłam chłopaka do ściany. Złapałam go za ręce i odwróciłam.

- MAYA! ZOSTAW GO! CO TY WYPRAWIASZ, SKOŃCZONA IDIOTKO!... - docierały do mnie lekko stłumione głosy.

- UGRYŹLI GO... LEWA NOGA!

- Nikt. Mnie. Nie. Pogryzł!

- Sieć cicho! A ja ci się dałam napić wody! Z Tej butelki!

Angelica podwinęła nogawkę Patricka. Z bliska blizna wyglądała zupełnie inaczej. Nie był to typowy ślad po ugryzieniu, ale nie było to zwykle zadrapanie.

- Ja i Veronica idziemy szukać towaru. Cofam moją decyzję. Maya, ty powiesz ostatnie słowo. Znasz się lepiej na tych wszystkich ugryzieniach. Nie mogę patrzeć, na te wszystkie blizny... Poradzisz sobie?- Angelica uśmiechnęła się do mnie szelmowsko.

- Oczywiście, pani kapitan.

Gdy tylko drzwi się zamknęły, rzuciłam się na torbę. Chwilę potem znalazłam się przy Patricku z kawałkiem bandaża, pewnym roztworem i scyzorykiem.

- C-co to jest? - wskazał na szklany pojemnik z roztworem.
- Nie bój się. To tylko... cóż... środek dezynfekujacy...

- Co w nim jest...?

- Roztwór czystego etanolu... Nie upijesz się przez ranę...

- Coś jeszcze?

- Nienawidzę chemii. Więc się nie czepiaj. - po chwili przerwy odpowiedziałam. - Wolę biologię.

- Biologia łączy się z botaniką. - podniosłam wzrok znad rany. Uśmiechał się.

- Prawda, Patricku Lakers, przyszłym studencie Uniwersytetu Botanicznego w Atlancie.

- Skąd tyle o mnie wiesz?
- Nie zostawia się portfela na widoku. - teraz ja się uśmiechnęłam. - Co ci się, cholera jasna stało...?

- Nie przypominam sobie, żeby jakiś trup całował mi nogi...

- Będzie piec... - wylałam połowę cieczy na ranę. Patrick zwinął się z bólu.

- A jak ty się nazywasz?

- Maya. Maya Alex Rope.
- Ładne imię... Do czego ci potrzebny ten scyzoryk?

- Żeby ci odciąć nogę, albo kroić bandaż... zanosi się na to drugie...

Chwilę potem Patrick miał zabandażowaną nogę.

- A teraz mnie posłuchaj... Gdy skończymy pracę pójdziemy do obozu. Będziesz tam sobie spokojnie żyć, ale pod jednym warunkiem - Josh, szef obozu musi cię zaakceptować. Ciebie i twoją ranę, rozumiesz?

Pokiwał głową.

Jak burza do pokoju wpadły Angelica i Veronica.

- Mamy problem... wychodzimy...

2 komentarze:

  1. Ta kłótnia gdy okazało się że Patrick ma pogryzioną nogę...<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Omg !!!!!!!!!!! Zombiaczki nadchodzą!! :3

    OdpowiedzUsuń