1/11/2015

Wpis N°2 - Nieoczekiwany wyjazd

Biegliśmy przez korytarz zatłoczony trupami.

- Czy mogłby ktoś łaskawie... wytłumaczyć... o co... chodzi...?! - trudno jest krzyczeć na obozowych sprzymierzeńców podczas morderczego biegu.

- Idzie następna fala... - tłumaczyła Angelica. - Jeszcze większa od  poprzedniej... Jak teraz nie zwiejemy będzie po nas...

Z wielkim wysiłkiem pokonywaliśmy labirynt korytarzy. Jednak ten wysiłek nie był porównywalny do strachu jaki wszyscy odczuliśmy, gdy zamiast następnego skrętu natrafiliśmy na białą ścianę.
To był nasz... koniec? Nie... nie, nie, nie... Nie mogłyśmy tak skończyć... Nie teraz...
Jednak odgłosy Żywych Trupów były coraz głośniejsze. Ich jęki, wyki, w miarę szybkie kroki.

Nagle ucichły. Zza węgła wychyliła się... Joan z pistoletem wycelowanym w nasze głowy.

- Dziewczyny... Dziewczynki! W końcu... jesteście! Nawet nie wiecie ile łez wylałam zanim Josh pozwolił mi do was przyjść! Ale... Kim On jest?

- To Patrick Lakers... - powiedziała niepewnie Veronica.

- Nie... nie ugryźli go?

Jego życie leżało w moich rękach. Choć Joanna była delikatna i wrażliwa, mogłaby strzelić, gdyby dowiedziałaby się o ugryzieniu. Jeśli jednak nie ona, to Josh.

Patrick mógłbyć jednocześnie tykającą bombą i bardzo inteligentnym towarzyszem podróży. Nie wiedziałam czym dokładnie jest ta blizna, choć mnie powierzono rozpoznanie.

Bałam się. Naprawdę się bałam. Byłam jednak odpowiedzialna za każdego, komu Patrick zrobi krzywdę, jak i za samego Patricka.

- Nie, nie jest pogryziony. Ręczę moim życiem...

Czułam na moim karku ciężkie spojrzenie Patricka.

°•○●○•°

Zaprowadziłśmy Patricka do domku, mówiąc Joann że idziemy pogadać za skały. Gdy tylko zamknęły się drzwi od Naszej Małej Bazy, zaczęłyśmy odrzucać chłopaka pytaniami.

- Dobra, Patrick, jaka jest twoja historia? - zapytała Veronica. - Kim byłeś w poprzednim życiu?

Parsknął cicho śmiechem. Był to najbardziej słodko-arogancki, impertynencki, agresywny i zarazem zabawny dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałam.
Podobał mi się jego śmiech.
- Cóż... Nie wiem, czy mogę wam ufać...

- Uratowałyśmy cię. Chyba nie sadzisz, że zaraz przyłożę ci pistolet do skroni. - powiedziałam.
Musiał zrozumieć, że to ja go uratowałam.
Teraz za niego odpowiadam. Ciekawe, jak obronię jego bliznę przed Joshem.

- ... Chciałem dostać się na Botaniczny w Atlancie, znaleźć dziewczynę, dorosnąć... tak po prostu...

- Chodzi ci o Uniwersytet Botaniczny? Przecież... - powiedziała Veronica. - Gdzie ty niby teraz chcesz znaleźć jakiś uniwersytet?! Ty się chyba urodziłeś przed plagą!

- S-słucham? Nic nie wiecie?

- O czym niby?! - powiedziałyśmy  chórem.

- O obozie dla uchodźców! Cała Atlanta to właściwie twierdza. Moja rodzina chciała tam wyjechać, ale... rozbiliśmy gdzieś tutaj... w mieście... Naprawdę NIC nie wiecie?!

- Wiesz... Ja na przykład miałam broń w rękach gdy miałam z osiem lat... - wyjaśniłam.

- Boże... Mów jeszcze, o tej Atlancie...

Gdy oni rozmawiali, ja słuchałam odgłosów ciszy. Albo raczej odgłosów, których nie powinnam słyszeć...
Szmery w okolicy lasu. Kroki. Powolne kroki.
Ucieszyłam zebranych. Wszyscy teraz nasłuchiwali.
- Zombie... - cicho szepnęła Angela.

- ZOMBIE! - krzyknęłam.

Wybiegłyśmy szybko zabierając to, co tylko mieliśmy pod kończynami.
Obozowicze pakowali namioty i bagaże do trzech ciężarówek. Ci, którzy mieli w rękach broń strzelali. Jeden z trupów przewrócił kanister z benzyną. Chwilę potem wybuchnął wielki pożar.

- MAYA, STRZELASZ! MY IDZIEMY POMAGAĆ INNYM! ODPOWIADASZ ZA PATRICKA!

Przycisnęłam Patricka bliżej, aby czuć jego obecność. Byłam wtedy spokojniejsza.
Strzelałam, aby uratować obozowiczów, przybliżając się coraz bliżej do jednej z ciężarówek.Wepchnęłam mój plecak i plecak Patricka do otwartego tyłu ciężarówki. Przejechałam się jednocześnie między zdesperowanymi ludźmi, chcącymi uratować swoje istnienie.

Samochód zaczął odjeżdżać. To mnie nie powstrzymało. Skoczyłam. Chwilę później byłam już bezpieczna w samochodzie, razem z Veroniką i Angelicą. Ale nie on. Nie Patrick.
Widziałam go biegnącego za odjeżdżającą ciężarówką. Patrzył na mnie ze strachem w oczach. Błagał mnie o przeżycie.

Wyciągnęłam ręce. Mogłam wypaść. Nie wiem czemu to zrobiłam. Po prostu nie wiem. Patrick złapał się moich rąk i znalazł się w ciężarowe.W jego jasnych oczach i okularach odbijały się czerwono-złote płomienie. Popatrzył na mnie.

- Dziękuję...

4 komentarze: