2/15/2015

Wpis N°4 - Atlanta

Ciężarówki znów zatrzymały się po długiej trasie. Gdy wyszliśmy z pojazdów naszym oczom ukazały się opuszczone wieżowce i wielki, kamienny mur otaczający cześć miasta.
Josh podszedł do jednej z bram. Zapukał kilka razy w drzwi.

- Na pewno coś tam jest? - zapytałam Patricka.

- COŚ na pewno... przynajmniej kilka miesięcy temu...

W małym okienku zobaczyłyśmy parę jasnych oczu.

- Kim jesteście?

Miło było usłyszeć czyjś głos po latach tułania się po świecie.

- Uchodźcami...

- Według prawa Atlanty do miasta można dostać się tylko po pokazaniu autentycznej, ważnej przepustki, lub po przedstawieniu strażnikowi na służbie ważnego powodu. Więc albo załatwiamy to szybko, albo spływajcie...

- Ale... musi Pan mnie zrozumieć... - Josh nachylił się do okienka. Nadal słyszeliśmy go bardzo dobrze. - To tylko JA miałem przepustkę. Oni mnie porwali gdy wychodziłem z miasta i kazali wszystkich wprowadzić. Prawie każdy z nich oprócz mnie ma broń. MUSI Pan mnie zrozumieć...

Czy ten gnój chciał przejść przez mur bez nas?! Czy ten strażnik jest tak głupi, żeby w to uwierzyć?!

- Chwileczkę... - pociągnęłam Patricka w stronę okienka i popchnęłam Josha. I to nie tak lekko. - Mamy tu przyszłego studenta Uniwersytetu Botanicznego. To nie jest wystarczający powód, aby nas wpuścić?

- Hmm... Może. Nazwisko?

- Lakers. Nie byłem wpisywany.

- A Ci, to twoja rodzina?

- Tak.

Namyślał się przez chwilę.

- Ilu was jest?

Patrick szybko ogarnął wzrokiem obozowiczów. Ja nie potrafiłabym tak szybko policzyć.

- Czternastu.

- Całą familię tu sprowadziłeś? Czyś tu zgłu... - spuścił wzrok. - Choć właściwie przyda nam się teraz dużo rąk do pracy...
Otworzył wielkie, stalowe drzwi.

°•○●○•°

- Więc... tak wygląda wielkie miasto? - zapytałam Patricka, prawdopodobnie jedynego uchodźca, który miał wiedzę na temat wielkich miast.

Strażnik prowadził nas od chwili przekroczenia bramy do 'raju'.

- Cóż... Nigdy nie miałem okazji pojechać do tak bardzo zaludnionego miejsca jak Atlanta. Nawet po inwazji zombie. Ale... tak wygląda wielkie miasto.

Ulice i chodniki były czyste. Wieżowce niezniszczone. Nigdy nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu. Całe tłumy poruszające się po chodnikach. Wszyscy byli bardzo schludnie ubrani i nie mieli ze sobą nawet kiji beseballowych. Niektórzy poruszali się na deskach z doczepionymi czterema, małymi kółkami, inni w bardzo dziwnych samochodach, a inni prowadzili zwierzęta na sznurkach przed sobą. Po co w ogóle wiązać zwierzęta?! Co chwila przez tabuny na jezdni przebijała się ciężarówka. Ludzie byli naprawdę wszędzie - biegli obok nas, przepychali się.
Wywoływali u mnie... niepokoj.

Przesunęłam rękę w stronę wiatrówki w mojej kieszeni.

- Spokojnie... - ogarnął mnie aksamitny, niski głos. Patrick ujął moją rękę.

- To niebezpiecznie dotykać ręki, która trzyma pistolet. Mogę z nerwów strzelić.

- Z nerwów...? - przez jego stalowe, mgliste spojrzenie ciążące na mnie i mocny uścisk przegryzłam wargę i wbiłam wzrok w moje poruszające się buty. - Trzęsą ci się ręce, przegryzasz wargę i trzymasz wiatrówkę. Dlaczego się boisz?

Spojrzałam gdzieś w przestrzeń wszechświata.

- Nigdy nie widziałam tylu ludzi... Takie tłumy przypominają mi o zombie. To... okropne. Byłam wychowywana w otoczeniu małego obozu w którym wszyscy się dobrze znali. Nie mogę przynajmniej wyciągnąć wiatrówki? Tak dla bezpieczeństwa...

- Cóż... Nie sądzę, że ktokolwiek oprócz ciebie będzie zadowolony. - zmienił ton głosu na bardziej męski i spokojny. - Ale mogę cię trzymać za rękę przez resztę drogi, jeśli chcesz...

Odpowiedziałam mu delikatnym, kobiecym uśmiechem.
Po dziesięciu minutach drogi dotarliśmy do centrum Atlanty, sądząc po zmianie kształtu budynków. Weszliśmy do wielkiego wieżowca, który Strażnik przedstawił nam jako Spis Mieszkańców.

- Tutaj was zarejestrujemy. Ponieważ wasz krewny to przeszły student, otrzymacie Trzecią Rangę i nie przeszukamy was. Możecie także zatrzymać się w Hotelu obok na 24 godziny. Potem was gdzieś przeniesiemy, a niedługo prześlemy do was jakiegoś przewodnika i wszystkiego się dowiecie...

Każdy z nas podszedł do okienka i po chwili otrzymał dziwną kartę z imieniem, zdjęciem, datą urodzenia i dziwnym numerkiem.

- Dane osobowe jeszcze rozumiem... ale czym jest ten numer? - zapytał Patrick. - Ja mam 03.0670.

- Ja 03.0669. - powiedziałam.

- 03.0667... - oznajmiła Veronica. - Angie?

Angelica bawiła się kawałkiem znalezionej figurki. Miała nieobecny wzrok. Wyglądała jakby jej oczy miały się nagle zeszklić, a po policzku płynąć łzy. Miała lekkie since pod oczami, uchylone usta i bardziej zapadnięte policzki. Oglądała tą figurkę całą noc?

Obudziła się z transu.

- 03.0668...

°•○●○•°

Zatrzymaliśmy się w hotelu. Byłam pod wrażeniem miękkości pościeli, czystości powietrza i ciepłej wody. Nie pamiętam kiedy ostatnio brałam ciepły prysznic i chyba nigdy nie myłam głowy w ciepłej wodzie. 

Cała nasza kompania z Joshem na czele zebrała się w hallu.

- Na co czekamy? - zapytała Angelica.

- Podobno teraz ma przyjść nasz... - huk przerwał Veronice.

Drzwi przede mną otworzyły się z takim impetem, że chyba głuchy i ślepy nie mogły zauważyć postaci, która się w nich pojawiła. 

Blond włosy spięte w kok. Spojrzenie mroziło dusze zebranych. Czerwone usta wykrzywione w obrzydliwie eleganckim uśmiechu. Krótka, granatowa sukienka agresywnie podkreślała kobiece kształty.

- Dzień dobry. Jestem Madame Silvermoon, wasz przewodnik. Zapraszam do sali.

3 komentarze:

  1. O matko ! Ale jaja , hehe... Intryguje mnie sprawa tej figurki jest trochę creepy...No i Patrick, słodziutko. Ale mimo iż zazwyczaj się nie czepiam niczego to dziś proszę byś zmieniła troszkę początek bo ciężko się ogarnąć co kto mówi . Chyba że to ją taki nieogar.

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurwa... figurka...? O kurwa...

    OdpowiedzUsuń