4/28/2015

Wpis N°10 - Zbieraczki

W fabryce zastanawialiśmy się skąd możemy się dowiedzieć, gdzie jest Erie Road. Jednak ponieważ w Atlancie mieszka pięć osób na krzyż, a my mamy kurewskiego farta, spotkaliśmy nie kogo innego, jak chodzący ideał Tomasa Maxima Voureena. 
Podeszliśmy do niego, gdy skończył rozmawiać z kierowcą jednej z ciężarówek.

- Cześć Tom...

Spojrzał na mnie swoimi przenikliwymi szarymi oczami.

- Witaj Maya... - jego sposób mówienia niewątpliwie paraliżował kobiety. - Coś się stało?

- Nic takiego... Nie wiesz może gdzie jest Erie Road?

Przez chwilę wydawało mi się, że w jego mimice dostrzegłam czającą się nienawiść. Czy... on coś podejrzewał? Żeby kogoś o coś podejrzewać, chyba trzeba mieć jakiś powód. On na pewno wiedział co jest na Erie Road i nie chciał, żebyśmy to zobaczyli.

- Chyba... za miastem. Dlaczego chcecie to wiedzieć?

- My... - zaczął Patrick. 

- ... Widzieliśmy gdzieś znak "Hamburgery - Erie Road". Co to hamburgery już wiem, ale nie przypominam sobie, gdzie jest ta ulica. Nigdy jej nie widzieliśmy. Byliśmy ciekawi...

Cień podejrzeń zniknął z jego twarzy. Znów był Panem-Idealnym.
Patrick chciał jakoś zmienić delikatnie temat.

- Co właściwie robisz w fabryce?

- Chciałem zobaczyć, jak wygląda sprawa zaginionej broni. Ktoś wziął sporo arsenału, bez pozwolenia.

- Tym nie powinni się zajmować... policjanci? - zapytał Patrick.

- Właściwie, według prawa Atlanty mam takie same prawa jak policjant. Mogę komuś dać mandat, zarekwirować broń, dać komuś dożywocie, skazać na banicję... - zrobił teatralną przerwę, prawdopodobnie, abyśmy przeanalizowali jego słowa. - Życzę wam miłego dnia. I pozdrówcie ode mnie Angelicę. 

°•○●○•°

- Za miastem? Kto normalny buduje coś za miastem, gdy śmierć dostała nóg i pałęta się po całym świecie. - powiedział Patrick.

Snuliśmy się swoje przepuszczenia niczym pierwszo ligowe pijaki, w naszej uliczce za domem, w której uczyłam Patricka strzelać.

- Ktoś, kto chce coś bardzo ukryć...

Patrick, który przez cały czas trenował celność na kontenerze (a wychodziło mu to prawie tak dobrze, jak mi), odłożył mój pistolet i wziął do ręki siekierę z dość nietypową, wydłużoną głowicą i szpiczasto zakończoną głowicą.

- Znalazłem wczoraj przy śmietniku. Szkoda wyrzucać takie piękne rzeczy...

- Siekiera. Więc to będzie twoja broń. Wolisz walkę wręcz.

- Nie obchodzi mnie dystans... - rzucił siekierą w kosz na śmieci, w który jak w masło wbiła się broń Patricka. - Co do Erie Road - Tomas musi coś ukrywać...

W tym momencie na nasz mały placyk zefrunęły dwie istotki. Jedna z czymś, co przypominało katanę, druga z czymś, co przypominało klasyczną siekierę. Istota z kataną była trochę mniejsza od istoty z siekierą. Obie miały długie, ciemno brązowe włosy, jednak istota z kataną o wiele dłuższe, prawie do kolan. Istota z siekierą tylko do zakończenia piersi. 

Choć miały kaptury na głowach, wyglądały jak dziewczyny w naszym wieku.
Istota z siekierą zdjęła czarny kaptur.

- Więc chcecie się dowiedzieć, co jest na Erie Road... - okazała się być miła dziewczyną obdarzoną ciepłymi, brązowymi oczami, kilka maluśkimi piegami, i przyjemnym głosem.

- Możemy wam coś zaproponować... - powiedziała druga ściągając biały kaptur bluzy. Tak jak pierwsza miała brązowe oczy i miły uśmiech, jednak różniła się od niej kształtem twarzy i nosa przypominającym orła. Dodawało to jej osobie dziwnej aury doświadczenia i mądrości.

- Najpierw kim jesteście... - powiedział Patrick. - Nie gadam z osobami, które spadają z dachów.

- Jestem Allie Sophie Rosewood, prawie osiemnaście lat. - powiedziała dziewczyna z kataną o orlej twarzy.

- A ja Annie Synthia Flamebolt, osiemnaście lat. - powiedziała dziewczyna z siekierą. - Nie spadamy z dachów. Ten sport charakterystyczny i pasujący do stylu życia nas, Zbieraczek, nazywa się... parkour. Wolę jednak Sztuka-Chodzenia-Po-Obiektach-Wszelakich.

- Co tak bardzo ciągnie was na Erie Road? - zapytała długowłosa Allie.

Mogliśmy im zaufać? Powiedzieć o ciężarówkach? Mogliśmy sobie pozwolić na wyjawienie naszych tajemnic, (za które poszlibyśmy za kratki, gdyby ktoś taki jak na przykład Tomas by się o nich dowiedział) dwóm Zbieraczkom które przed chwilą ni z tego ni z owego spadły z dachu? 

- Ciekawią was ciężarówki, prawda? - zamilkliśmy. - Nie zaprzeczajcie, słyszałyśmy. Rekrutujemy ludzi do pomocy przy... Buntownickim Przedsięwzięciu.

- Podałyście nam wasze nazwiska. - powiedziałam. - I do tego wiemy, że planujecie "Buntownickie Przedsięwzięcie", w dodatku podsłuchujecie i rekrutujecie do tego niewinnych ludzi. Nie boicie się?

- Nic nie wiecie, prawda? - zapytała Annie. - Wystarczy że zgłosicie na policję, że coś wiecie i pójdziecie do pudła. Tutejsza władza na czele z Trzema Rodzinami nie lubi, gdy ludzie panikują i chcą się dowiedzieć, co jest za murami. A po, powiedzmy, dwóch miesiącach siedzenia na dołku tracisz rodzinę, mieszkanie, pracę, nie mówiąc o ranach fizycznych. W ten właśnie sposób zostajesz Buntownikiem. Rozumiecie? Każdy się tego boi. Więc aparatura władzy sama pomaga w Przedsięwzięciach. Wystarczy tylko pomyśleć...

Więc mieliśmy wybór - iść na Erie Road z nimi, ale pomóc im, albo nie iść, nic nie zrobić i prawdopodobnie gnić w słodkiej niewiadomej tego przeklętego miasta.
Co robić?
Wysłałam porozumiewawcze wspomnienie z Patrickiem. "Nie".

- A co z nami? Będziemy bezpieczni? Nie zostaniemy Buntownikami?

- Jeśli będziecie chcieli - nie zostaniecie. Ale to wasz wybór. Możecie działać z nami, aby zmienić prawa tego miasta, albo mieć świadomość, że siedzicie po uszy w luksusach, a gdzieś tam, w innych dzielnicach ludzie cierpią. - powiedziała Allie.

Znowu wysłałam spojrzenie do Patricka. "Tak".

- Właściwie, możemy wam pomóc. - powiedział Patrick. - Ale na czym to pomoc będzie polegać?

- Na tym, na czym prawdopodobnie się znacie. - powiedziała Annie. - Na strzelaniu, atakowaniu. Głównie chodzi o to, by zrobić wrażenie dużej armii. Nie będziecie musieli zabijać. Możecie tylko robić tłok i strzelać na sucho.

- Zgadzamy się. - powiedziałam. - Chcemy wiedzieć co jest na Erie Road.

Obie dziewczyny uśmiechnęły się do nas przyjaźnie.

- Zoey! - zawołała Allie.

Z dachu zaskoczyła do nas mała dziewczynka w czarnym, jednoczęściowym ubraniu, doprawionym niebieskimi akcentami. Miała równo przeciętne, bardzo ciemno brązowe włosy do zakończenia szyi, piękne, niebieskie oczy i jasną karnację. Na plecach nosiła niebieski plecak. Jednak pod jednym względem bardzo się od nas różniła. Wyglądała na... dwunastolatkę.
Gdyby ją przebrać, potargać, przefarbować włosy na czarno, wysłać na survival bez wanny i nadać oczom szaleństwa byłaby żeńską wersją J.

- Cześć. - przywitała się z nami słodziutko. - Jestem Zoey Emma Rewolf. To tak, jakby mówić "flower" od tyłu. A wy? Jak się nazywacie?

- Maya Rope.

- Ja Patrick Lakers.

- Zo, zapisałabyś dwa nazwiska?

- Aha. - Zoey zdjęła swój plecak.

Nagle wyskoczyła z niego mała, czarna istotka.

- To mój kotek, Knife.

- Bardzo ładny. - skompletowałam istotkę. - Nie jesteś za mała na skakanie po budynkach? Twoje przyjaciółki mają broń. Ufasz im?

- Ja ufam im, one ufają mi. - gdy zapisała di swojego zeszytu nasze nazwiska i adres wyjęła zza paska... dwa noże. - Jestem Skrytobójcą.

Uśmiechnęłam się do niej podziwiając jej arsenał.
Może to zasługa mojej nietypowej biografii, ale lubię dzieci, które potrafią się obronić.

- Knife, wskakuj do plecaka. Musimy przecież jeszcze pójść na Erie Road.

- Właśnie... powiedziała Allie. - Chodźcie z nami. Pokażemy wam. Idźcie w stronę najbliższej bramy hangaru. Spotkamy się przy murze.

Po tych słowach wszystkie trzy wdrapały się przy pomocy śmietnika na drabinkę doczepioną do ściany, a potem biegły już po dachach Atlanckich bloków.

°•○●○•°

Wyszliśmy za mur. W końcu.
Co ciekawe, wyszliśmy z tej samej bramy, z jakiej wychodziliśmy, gdy J porwał Veronicę. I co jeszcze bardziej ciekawe, skierowaliśmy się w głąb lasu.
Zatrzymaliśmy się przy starych ruinach miasta. W ruinach, w których J przetrzymywał Verę.
Zoey, Allie i Annie zeskoczyły z drzew, po których z dziką sprawnością skakały (one powiedziałaby podróżowały).

- Tędy musimy przejść. Pokażemy wam jak przejść. Zapamiętajcie tę trasę. - powiedziała Annie.

Gdy Allie zeskoczyła z sosny zobaczyłam bardzo nietypową rzecz. Bardzo rzadką, wśród Uchodźców. Nierzadko przecież widuje się srebrny pierścionek na palcu serdecznym. Nigdy nawet nie widziałam na żywo jak wygląda ozdoba na palcu.

- Ładny pierścionek. - powiedziałam.

Allie uśmiechnęła się do mnie, w podzięce za komplement.

- To pierścionek... - uśmiech znikł momentalnie z jej twarzy. - ... zaręczynowy. On... Erick... musiał uciekać...

Annie odwróciła się do Allie z siostrzaną troską w oczach, aby chwilę później zamilknąć i nie odezwać się słowem, aż do chwili, gdy wśród ruin, mchu i drzew w małej dolinie zobaczyliśmy w miarę nie zniszczony wielki, prostokątny budynek.

- Oh... nie. - powiedziała Annie. - Nie podejdziemy bliżej. Tam są ludzie. Widziałam cień człowieka. Mogłyśmy z wami zrobić tam wstępny rekonesans... Przepraszam, ciągnęłyśmy was tutaj na marne...

Patrick wychylił się zza małego pagórka, z którego obserwowaliśmy budynek.

- To jest Erie Road? Myśmy tu przecież byli... Niedaleko...

- Kto was widział? Spotkaliście kogoś? Kto z wami był? Co widzieliście? Gdzie dokładnie byliście? - Annie zalała nas kwaśnym deszczem pytań.

- W ruinach. - odpowiedziałam. - Nie zbliżyliśmy się do tego budynku. Byliśmy jeszcze z naszymi dwoma przyjaciółkami.

- Trzeba by je wtajemniczyć. - powiedziała Allie. - Spotkaliście kogoś?

- Tak. - odpowiedział Patrick. - Buntownika. Miał na imię... hmm... J.

Obie odetchnęły, jakby spadł im z serca tuzin kamieni. Takich dużych.

- Całe szczęście. Znamy J. Buntownik jak my. - powiedziała Annie.

- Z tą różnicą, że my jesteśmy Zbieraczkami, a J jest skazany na całodobowe tortury wykonywane przez, Buntowników, nie chcą zmiany praw Atlanty. Jednym słowem, mają wszystko w czterech literach i uważają, że Atlanta ma im sama pomagać. A tak nie jest. - sprostowała Allie. 

- Właściwie, co jest w tym budynku? - zapytał Patrick. 

- Tajna fabryka broni Atlanty - powiedziała Annie. Zobaczyliśmy na horyzoncie kilku ludzi wychodzących z pomieszczenia. - Allie, Zoey, musimy iść do Bazy. Traficie sami za mur?

- Raczej tak... - odpowiedział Patrick.

- Świetnie... niedługo do was przyjdziemy... - po tych słowach Annie wszystkie trzy znikły za drzewami. Zaraz po tym udaliśmy się w stronę muru.

2 komentarze:

  1. Ten początek...I opis Zoey. Podjarałam się.
    ....torturują J....Ale się podjarałam, ja pierdole!

    OdpowiedzUsuń
  2. On... Erick... musiał uciekać...
    <3

    OdpowiedzUsuń