- Nie ufam temu Tomasowi... Za idealny jest... - skarżyła się
Veronica. - Jeśli kiedykolwiek zrobi ci krzywdę, An, najpierw obetnę mu
palce, potem uszy, będę go podtapiać, głodzić, potem go wykastruję,
wybiję mu zęby, wykroję powieki, połamię mu ręce i nogi, wbiję gwoździe w
stopy, a gdy będzie błagał o śmierć zamknę go w piwnicy, albo w
komórce. Niech zdycha za krzywdę mojej przyjaciółki. Choć może lepiej
najpierw połamać mu ręce i nogi...?
- Dołączę się do tej krucjaty. - powiedziałam. - An, gdzie schowasz tą figurkę na kolacji?
- Nigdzie. Będę ją mieć cały czas w ręce. Nie mogę jej nigdzie zgubić. Co to za dźwięk?
-
Jaki znowu... - Veronica zamilkła na chwilę. - W mordę co to...
Przypomina śpiew godowy kaczki, ale taki podgłośniony i skrzyżowany z
głosem Krzykacza.
- Głos Krzykacza to zna każdy, ale kiedy słyszałaś śpiew godowy kaczki?
- Słodka tajemnica. Wyjdźmy na zewnątrz...
Przed naszym mieszkaniem czekał nie kto inny jak Tomas. Stał dumny w swoim Tomasowym stylu oparty o czarne auto.
- Witajcie. - podszedł do Angelici, ujął jej dłoń i złożył delikatny pocałunek. - Witaj, Angelico...
-
Tomasie... - Angelica przegryzła wargę. Chyba czuje się szczęśliwa w
jego towarzystwie... Zanosi się na to, że będę musiała go zaakceptować,
bez względu na to jak bardzo denerwujący byłby dla nas.
- Zapraszam was do auta. - przeszedł na drugą stronę i otworzył drzwi kierowcy.
- To bezpieczne? - zapytałam.
-
Oczywiście. Będę trzymać twoją rękę. - powiedział Patrick, zanim Tom
zdążył otworzyć usta. Czuję walkę. Samce... Kto im dał jaja...
Angela usiadła obok Toma z przodu, ja siedziałam za Tomem, Veronica za Angelą, Patrick między nami.
- Potrafisz prowadzić samochód? - zapytała Vera.
- Oczywiście. Mam prawie osiemnaście lat, jednak tutaj jestem pełnoletni.
Miałam szesnaście lat. An i Veronica trochę więcej, Patrick siedemnaście. Mam jeszcze większe obawy o Angie.
- Właściwie, dlaczego nas zaprosiłeś? - zapytałam.
-
Crysal powiedziała, że dobrze by było, gdybym kogoś zaprosił na tą
kolację. Każdy z kimś przyjdzie. Ponieważ nie znam nikogo, kogo nie znała
by moja rodzina, postanowiłem zaprosić was.
Przekręcił
kluczyk w stacyjce. Szósty zmysł chyba mi podpowiadał żebym uciekła z
wehikułu tego szaleńca, póki moje dni nie zostały jeszcze policzone.
Niestety mój mózg nie zawiadomił na czas rąk i nóg żeby leciały w długą.
-
To bardzo miłe z twojej strony. Gdyby nie ty, pewnie jedlibyśmy dzisiaj
jakieś resztki ze stacji benzynowej, bo nie dostaliśmy za dzisiaj
wypłatę. - powiedziała Angelica.
- Pomyślałem o tym. Poprosiłem waszego przełożonego, żebyście mogli dostawać codziennie to, co zrobiliście.
Jechaliśmy
przez centrum miasta skompanym w ciemności nocy. Światło księżyca i
gwiazd w porównaniu z lampami ulicznymi i blaskiem wylewającym się z
okien było bardzo blade.
Noc zazwyczaj kojarzyła mi się z niebezpieczeństwem, walka i śmiercią. Dzisiaj bardziej z gromadką, która rządzi w tym wariatkowie. Czyli ten wieczór będzie spotęgowaniem wszystkich moich obaw.
Jak ja mam się tam niby zachować?! Wyglądam na kogoś, kto żyje sobie całe życie w miasteczku dla księżniczek i jednorożców? Właściwie, to po umyciu, odwszawieniu, ubraniu w jakąś czystą kieckę, umalowaniu i uczesaniu, nawet Veronica Annie Raven wygląda znośnie.
- Jesteś pewny, że w mieście nie zaatakują nas żadne zombie? - zapytałam Patricka.
-
Wiesz... po coś jest ten mur. Skoro ludzie wychodzą po zmroku z domu, a
w dzień chodzą bez broni, to nie mają się czego bać. Możemy być w miarę
spokojni.
Zastanawiałam się, jak odpowie na
pytanię, które chciałam mu zadać. Zawsze najlepszym rozwiązaniem na
zapoznanie się z możliwościami shoutguna jest sprawdzić na własnej
głowie.
- Kim właściwie dla ciebie jestem? Co dla ciebie znaczę?
Westchnął i zmarszczył brwi.
-
Opatrzyłaś mi nogę, podzieliłaś się tą czystą wodą, wzięłaś na siebie
odpowiedzialność za bliznę, strzeliłem przy tobie po raz pierwszy z
wiatrówki... W pewnym stopniu czuję się dla ciebie odpowiedzialny.
Poznałem cię i bardzo polubiłem, Maya Alex Rope. Nie odpuściłbym sobie,
gdyby coś ci się stało, Mały Loczku.
Potrząsnęłam brązową, kręconą grzywą.
Poznał mnie. Bardzo mnie lubi. I nie odpuści sobie, gdy coś mi się stanie.
- Darujesz mi sprośne słowa? - zapytał.
- Sama często mówię moje zboczone myśli. Nie krępuj się.
Nachylił
się bliżej. Odgarnął jeden kręcony kosmyk włosów, aby mieć pełen dostęp
do mojego ucha. Nachylił się bliżej i podparł ręką o drzwi przy których
siedziałam, tak, jakby chciał mnie objąć.
-
Czasem, gdy robisz coś głupiego, ręce BARDZO mnie świerzbią. - szeptał
cicho do mojego ucha, jednak wszystkie słowa mówił bardzo dobitnie. W
tym momencie polizał moje ucho jak dziki kot. - Powiedziałaś, żebym się
nie krępował. Od tej pory będę cię torturował słowem. Nie zaznasz przy
mnie spokoju.
Patricka Lakersa świerzbią
ręce, gdy robię coś głupiego. Kocham dziwną mieszaninę niepokoju,
osaczenia i podniecenia, którą mi daje. Cudownie.
°•○●○•°
Więc tak wygląda restauracja...
Dziwne wnętrze. Wiele złotych ozdób. Kryształowy żyrandol. Chyba cała sala była zupełniona albo rodziną Tomasa, albo daleką rodziną Tomasa, albo znajomymi rodziny Tomasa. Dopuszczalne były też cztery sieroty pasujące do takiej prywatki jak karabin snajperski Barrett M-107 do blond-różowej pindy, która nie odróżnia lufy od komory zamkowej. Nie mówiąc już o wskazaniu mechanizmu spustowego.
Siedzieliśmy przy okrągłym stoliku na środku sali. Tom naprzeciw Angeli, między Patrickiem a wolnym miejscem, ja między Patrickiem a Angelą, Angela między mną a Verą.
- Jeszcze raz musimy ci podziękować za zaproszenie. Jesteś... wspaniały. - powiedziała Angelica.
Tom
oparł brodę na splecionych palcach. Przechylił głowę o kilka stopni i
przewiercił Angelicę chłodnym spojrzeniem. Miał kamienny wyraz twarzy.
Wojowniczy, nie wyrażający emocji.
- Przecież ty jesteś wspaniała.
Angelica spłynęła rumieńcem. Zaczęła obracać w palcach figurkę.
- Czemu tak sądzisz?
- Nie wiem.
Do naszego stolika podeszła kobieta z notesem.
- Czy mogę przyjąć zamówienie?
- Właściwie nie wybieraliśmy jeszcze. - powiedział Tom.
- Zjemy cokolwiek. Będziemy wdzięczni. - powiedziałam bez namysłu.
-
Cokolwiek co zamówiłby ojciec. - Tom był taki pewny w swoich wyborach. Z
łatwością przychodziło mu wydawanie rozkazów i, jak podejrzewam,
manipulowanie ludźmi.
Kobieta odeszła szybko, jak pod wpływem tajemniczego zaklęcia Pana Tomasa.
- Angelica... to dla mnie za bardzo formalne. Mogę cię nazywać inaczej?
- ... To zależy jak.
- Angela, Angelunia, Angelasia, An, Lika, Likudia, Likusia...
- Zezwalam ci na Angelę, An i Likę.
- Mam nadzieję, że z biegiem czasu pozwolisz mi na więcej.
A to obrzydliwie pociągający dupek.
Ale nie w moim stylu.
- Z biegiem czasu? Przewidujesz, że nasza znajomość będzie trwać powien okres czasu, podczas którego będzie się ciągle rozwijać?
- Tak, dokładnie tak przewiduję.
Obok
nas pojawił się nagle stary mężczyzna w garniturze. Miał siwe, ale
jednak gęste włosy, kozią bródkę i krótki zarost wokół ust. Był wysoki i
żylasty. Granatowy garnitur przykrywał chude ciało.
- Witaj synu. - podał Tomowi rękę i usiadł na pustym miejscu.
Noc zazwyczaj kojarzyła mi się z niebezpieczeństwem, walka i śmiercią. Dzisiaj bardziej z gromadką, która rządzi w tym wariatkowie. Czyli ten wieczór będzie spotęgowaniem wszystkich moich obaw.
Jak ja mam się tam niby zachować?! Wyglądam na kogoś, kto żyje sobie całe życie w miasteczku dla księżniczek i jednorożców? Właściwie, to po umyciu, odwszawieniu, ubraniu w jakąś czystą kieckę, umalowaniu i uczesaniu, nawet Veronica Annie Raven wygląda znośnie.
Poznał mnie. Bardzo mnie lubi. I nie odpuści sobie, gdy coś mi się stanie.
Dziwne wnętrze. Wiele złotych ozdób. Kryształowy żyrandol. Chyba cała sala była zupełniona albo rodziną Tomasa, albo daleką rodziną Tomasa, albo znajomymi rodziny Tomasa. Dopuszczalne były też cztery sieroty pasujące do takiej prywatki jak karabin snajperski Barrett M-107 do blond-różowej pindy, która nie odróżnia lufy od komory zamkowej. Nie mówiąc już o wskazaniu mechanizmu spustowego.
Siedzieliśmy przy okrągłym stoliku na środku sali. Tom naprzeciw Angeli, między Patrickiem a wolnym miejscem, ja między Patrickiem a Angelą, Angela między mną a Verą.
Ale nie w moim stylu.
-
Ojcze... - poprawił się na krześle, jakby w obawie, że przez małe
odchylenie od pionu dostanie od tego mężczyzny siarczysty policzek po
którym siekacze wypadają.
Więc to
jest ojciec Toma. Ten właściciel fabryk, milioner, ''prawie rodzina
królewska'', według Crystal Silvermoon, siedzącej przy sąsiednim
stoliku.
- To mój ojciec - Erick
Alexander Voureen. A to moi goście - Angelica, Veronica, Maya i Patrick.
Pracują w tej hurtowni, przy murze, na południu.
Erick zmarszczył brwi, jednak nie przestał się uśmiechać.
- Pracują w hurtowni? Jaki macie numer?
- Jesteśmy tr... - zaczęła Veronica.
- Mamy numer trzy.
Nie
wydawało mi się to ludzkie. Coś w głębi mnie powiedziało, że my nie
JESTEŚMY trójkami. My mamy numer trzy. Czuję, że gdy nazwę siebie i
moich przyjaciół numerkiem, uznam i podporządkuję się prawom tego
pokręconego miasteczka. A ja... chyba tego nie chcę.
"Nie wydało mi się to ludzkie...". Powiedziała laska, która pakuje magazynki w byłych-ludzi.
Zauważyłam, że nagle nastała cisza.
Nikt nie jadł, nikt nie patrzył w innym kierunku, niż nas stolik. Zrobiłam coś nie tak?
Można łatwo sprawdzić - zapytać Patricka, czy świerzbią go ręce.
Crystal, ta głupia damulka (właściwie, na usta cisną mi się inne epitety), bardzo pięknie przerwała ten niezręczny moment.
- Trójki... Ericku, planujesz jakiś projekt "dokarmiamy biednych studentów na bankietach"?
Cała ta hałastra zaczęła się śmiać.
Ludzie tutaj są powaleni.
Kelnerka szybko przyniosła jedzenie. Nie wiem co to było, jak smakowało, z czego było zrobione, jak się nazywało. Wiem, że było pyszne i było go za mało. Przy naszym stoliku znikło bardzo szybko.
Angelica skończyła najszybciej. Zaczęła obracać figurkę w palcach. Ale tym razem nie pod obrusem. Obracała figurkę nad stołem, więc wszyscy mogli ją widzieć.
Ojciec Tomasa podczas
panoramowania wzrokiem sali zatrzymał oczy na przedmiocie w dłoniach
Angelici. Przestał jeść. Otworzył szerzej oczy.
"Nie wydało mi się to ludzkie...". Powiedziała laska, która pakuje magazynki w byłych-ludzi.
Nikt nie jadł, nikt nie patrzył w innym kierunku, niż nas stolik. Zrobiłam coś nie tak?
Można łatwo sprawdzić - zapytać Patricka, czy świerzbią go ręce.
Ludzie tutaj są powaleni.
Kelnerka szybko przyniosła jedzenie. Nie wiem co to było, jak smakowało, z czego było zrobione, jak się nazywało. Wiem, że było pyszne i było go za mało. Przy naszym stoliku znikło bardzo szybko.
Angelica skończyła najszybciej. Zaczęła obracać figurkę w palcach. Ale tym razem nie pod obrusem. Obracała figurkę nad stołem, więc wszyscy mogli ją widzieć.
- Skąd to masz? - zapytał szybko, a właściwie, sądząc po wywartym wrażeniu, strzelił z karabinu.
- Ja... J-ja znalazłam... - Chyba nikt nie przestraszyłby się teraz Ericka Alexandra.
- Gdzie? Co dla ciebie oznacza?
-
Na stacji, w drodze do Atlanty. Ja... nie wiem co oznacza. Czuję jakąś
dziwną więź z... tym. Ale nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Dumam
nad nią... już kilka dni. Miała na sobie krew... Czułam niepokój. Jakbym
straciła kogoś bliskiego.
- Kto o tym wie?
- Nasza piątka.
- Chodźcie za mną. Wszyscy. Tomas też.
Wstaliśmy
szybko i rzuciliśmy się w bieg za ojcem Tomasa. Wyglądał na... bardzo
spiętego. Ale to za... plebejskie określenie. Wyglądał bardziej jak bóg.
Był władczy, potrafił wydawać ludziom rozkazy tak, żeby go słuchali.
Roztaczał wokół siebie dziwną aurę majestatu. Podobnie jak Tomas.
Zaprowadził nas za róg korytarza, niedaleko sali.
-
Znacie nazwiska trzech rodzin, które przez pieniądze rządzą tym miastem
od piętnastu lat? - wszyscy pokręciliście głowami. - Więc na pewno nie
znacie opowieści o zaginionej córce. Kiedyś, już po wybuchu epidemii, w
Atlancie trwały bunty. Jedni z rządzących, dla bezpieczeństwa, oddali
swoje dziecko na jakiś czas pod opiekę rodzinie zastępczej. Jednak oni
nie mieli takich dobrych zamiarów. Wynieśli dziecko za Atlantę, aby
sprzedać je Buntownikom. Los chciał żeby podczas podróży napadło ich
stado zombie. Podobno dziecko przejęła grupa Uchodźców. Chodzi o to, że
przed wyjazdem z Atlanty ci porywacze okradli rezydencję rodziców
dziewczynki. Zgadniesz, co było jedną z ukradzionych rzeczy?
Angela popatrzyła niepewnie na przedmiot w jej dłoni.
- Tak, ten przedmiot. Jak brzmi twoje nazwisko?
- Silverfly. Angelica Anastasia Silverfly.
Ojciec
Tomasa pokiwał wolno głową. An patrzyła się na figurkę, okładając słowa
Ericka w jedną, gigantyczną układankę. Jak wyglądały teraz jej oczy?
- Co to wszystko znaczy...? Potrzebuję więcej wyjaśnień...
- Myślisz, że jesteś zwykłą nastolatką?
- A niby kim jeszcze...
- Nie domyślasz się, jak nazywa się ta rodzina?
An zmarszczyła brwi.
- Silverfly, Angelico.
Serce mi nagle stanęło.
Angelica została przechwycona przez grupę Josha, gdy była mała. Podobno podróżowała z dziadkami. Wszystko się zgadza...
Ale...
To przecież nie może być prawda. To niemożliwe...
Właściwie, dlaczego nie?
Erick odwiózł nas szybko do domu, Angelicę do, jak to powiedział Starszy Voureen, Rezydencji Silverflyów.
Co
tam na nią czekało? Prawda, zawód? Może się przecież okazać, że to
zbieg nazwisk. Ale... co jeśli An naprawdę odnalazła rodzinę? Wróci do
nas inna? Czy ona do nas w ogóle wróci?
Tej nocy już nie spałam.
Ja pierdole.... kurwa jego jebana w dupę chujem mać.... * oto komplement z ust zszokowanej Angie*
OdpowiedzUsuń:O tego się nie spodziewałam :O zaginiona córka! Ale fejm XD
OdpowiedzUsuńTen początek <3 to zdanie i jego końcówka - może najpierw urwę mu ręce i nogi? Takie - ee...rozmyśliłam się. Ogólnie popadłam w stan zajebiozy
OdpowiedzUsuń