4/20/2015

Wpis N°8 - J


Rano pojechaliśmy do pracy. Ale bez Angelici. Była przecież w Rezydencji Silverfly'ów
Mieliśmy zapakować większe niż zwykle pudła do nieoznakowanej ciężarówki, która zaparkowała w innej części hangaru, przy bramie z Atlanty.

- Nie wydaje ci się to dziwne? - zapytał mnie cicho Patrick, gdy Vera poszła po następne pudła. - Pakujemy nieoznakowane pudła, do nieoznakowanej ciężarówki, w zupełnie innej części hangaru, i do tego nie przy głównym wejściu, a bramie na resztę świata.

- Oczywiście, że wydaje. - spojrzałam na otwarte drzwi ciężarówki, które kusiły mnie niczym strzelnica, bezpańska broń, której w życiu nie widziałam i pełny magazynek. - Pewnie teraz zacznę cię świerzbić ręce. Stój na czatach.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wskoczyłam na siedzenie kierowcy.
Ci wszyscy kierowcy przecież muszą skądś wiedzieć, gdzie jechać. Może jest tutaj jakiś adres. Cokolwiek.
I znalazłam. Między kierownicą a szybą leżał kawałek kartki. Ledwo rozczytałam nazwę ulicy.

- Wiesz może co jest na Erie Road?

- Nie wiem, jednak widzę prawdopodobnie kierowcę.

Zeskoczyłam z ciężarówki, odkładając przedtem kartkę na miejsce.

- TRÓJKI! Macie wyjść z miasta i wytłuc trupy, bo przeszkadzają przed bramą!

W czym mają niby przeszkadzać przed bramą? I komu?
Wzięliśmy broń i wyszliśmy z hangaru, skierowaliśmy się w stronę bramy.
Erie Road. Żebym tylko nie zapomniała...

°•○●○•°

Jak się okazało, przed bramą przez którą przeszliśmy, rósł las, a dalej mogliśmy dostrzec ''ruiny'' jakiegoś miasta, może cześć Atlanty nie objętej murem. 
Odstrzeliliśmy kilka ciał przed bramą, jednak było ich więcej w lesie. Nasze pragnienie unieruchomienia zombie przeważyło nad uprzedzeniem. W ciągu kilku minut naszej pogoni wyrósł wokół nas gęsty las. Niestety, zauważyliśmy to za późno.

- Świetnie... znaleźliśmy się właśnie w d... w środku lasu. - powiedział Patrick.

- Zawsze mogło przyjść więcej zombie... - zauważyłam.

- Ktoś wie, gdzie teraz iść? - zapytała Vera.

- Ja ci powiem, mała...

Za Veronicą nagle pojawiła się dziwna postać. Złapała przyjaciółkę za ramiona, wtrąciła jej łuk i strzały, wyciągnęła nie wiadomo skąd nóż i przyłożyła do uniesionego gardła Very. Dopiero po tym manewrze mogłam się spokojnie przyjrzeć atakującemu. 
Czarne, kudłate, długie włosy spływały na twarz tej wysokiej, chłopięcej, nastoletniej postaci. Badał nas swoimi dzikimi, krystalicznie niebieskimi oczami. Był ubrany w szarą, chyba za dużą koszulę i podarte jeansy, przez ramię miał przewieszoną, bardzo poturbowaną torbę.

- Jesteście z Atlanty, co? Pewnie pracujecie w hangarze... - cisza była naszą odpowiedzią. Byliśmy zbyt zszokowani i chyba nie dochodziło do nas co się przed chwilą stało. - Mam dla was małą propozycję: ja nie poderżnę waszej koleżanki, ale wy przyniesiecie mi tyle broni ile dacie tutaj donieść do zachodu. Jak będzie, mała? - Tutaj potrząsnął brutalnie Veronicą.

Gdyby nie to, że trzymał nóż na gardle mojej przyjaciółki, strzeliłabym w niego. 
Chociaż właściwie, kula jest szybsza od noża. Dlaczego nie zrobić z niego karmy dla zombie? 
Przewidział mój ruch. Ręką którą trzymał Verę za ramiona wyjął pistolet

- Proszę... nie żartujcie sobie, bo ona może zaraz stracić na waszych oczach głowę. Teraz się odwrócicie i odejdziecie do Atlanty, weźmiecie co trzeba i przyjdziecie. Będę na was czeka...

Usłyszeliśmy z oddali kroki i dziwne krzyki.

- J! J! GDZIE JESTEŚ, SKOŃCZONY IDIOTO! TYLKO SPRÓBUJ WRÓCIĆ BEZ CZEGOŚ PRZYDATNEGO, A POWYRYWAMY CI NOGI Z...

W jednej chwili J, jak go nazwali jego "towarzysze", z szaleńca-mordercy z bronią gotowego na wszystko zmienił się w przestraszonego chłopca chętnego do szybkiej ucieczki. 
Veronica wykorzystała ten moment. Wytrąciła mu pistolet i nóż. Zaczęliśmy biec w stronę dziwnych ruin miasta.

Schowaliśmy nasze jestestwa i przestraszone tyłki za najbliższą zapleśniałą, rozpadającą się ścianą.

- Szybka narada... - strzeliłam z otworu gębowego jak z karabinu. - Buntownik czy Zbieracz?

- Zbieracz nie atakowałby ludzi z Atlanty. Buntownik. - powiedział Patrick.

-  Zostawi nas gdy damy mu broń? - zapytała Vera.

- Sądzę, że chce tylko tego. - powiedziałam.

- Zabiłby mnie? - zapytała Veronica.

- Oczywiście. - powiedziałam w duecie z Patrickiem.

- Dzięki za wsparcie. A jego przyjaciele? Zabiją nas?

- Skoro J mógł, oni tym bardziej. Widzieliście, jacy są "wojowniczy". - powiedziałam.

- Brawo, wszystko się zgadza. - kątem oka zobaczyłam J i lufę dotykającą plecy Veronici. - Nie lubię rozmawiać z Atlantczykami... Czas wam się kończy. NIEDŁUGO ZACHÓD.

Usłyszeliśmy jeszcze kilka okrzyków Buntowników, którzy nie szczędzili na przekleństwach.

- Spokojnie, do zachodu wasza przyjaciółka jest bezpieczna. Ukryjemy się tutaj. - popchnął Veronicę w stronę ruin.

- Gdzie jest miasto? - rzuciłam pytanie, zanim J zniknął z moją przyjaciółką.

Chłopak wskazał nam wzrokiem kierunek, w którym udaliśmy się kilka sekund później.

°•○●○•°

Wracaliśmy załadowani jak wielbłądy amunicją i bronią.

- Może... nie musimy mu tego oddawać... - krzyczałam w biegu.

- Co masz na myśli?

- Z taką bronią możemy przecież sami zaatakować tego pomyleńca. Odbijemy ją. Poza tym, ktoś zarządzi niedługo dochodzenie w sprawie tej "zaginionej" amunicji, którą oddajemy temu świrowi z lasu.

- Może... to i dobry plan. Ale założę się, że będzie na nas czekał z pistoletem przy skroni tej... dość nietypowej mieszkanki Ziemi.

- Dość nietypowej? To po prostu Veronica. Widzę, że za nią nie przepadasz...

- Jeśli mam być szczery, to bawię się w tą szopkę tylko dlatego, bo Vera jest z tobą blisko. - zatrzymał się na chwilę. - Zaraz... skoro to, co mu oddamy stanie się arsenałem Buntowników, którzy będą chętni nas pozabijać, osłabianie tej rebelianckiej armii powinno leżeć w naszym interesie. Po co ułatwiać im zagładę...

Odsunął kamienną płytę, pod którą wykopał butem mały dołek. Wrzucił do niej trzy granaty i pudełko z pięćdziesięcioma pociskami.

- Możemy to oddać do hangaru. Po co to robisz?

- Czuję, że to się nam kiedyś przyda. Nie traćmy czasu na stanie w miejscu. Wydaje mi się, że tam w oddali widzę czarną czuprynę J. - wziął do ręki wiatrówkę. Zrobiłam to samo. - Myślisz, że dam radę z tego strzelić?

- Oczywiście, że dasz. Raz już strzelałeś. I nie udawaj, że nie ćwiczyłeś tej nocy. Słyszałam cię, bo nie spałam.

- Aż mnie ręce świerzbią.

- I wszystkiego najlepszego... - popatrzyłam na nasz cel. - Chodźmy...

3 komentarze:

  1. J! J! Przypomiał mi się PJ z Powodzenia Charlie, Polędwica i Dżem! Genialny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. ......…..................brain<------BOM

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem czy bardziej kocham ciebie czy tego fanficka xD

    OdpowiedzUsuń