5/24/2015

Wpis N°13 - Fabryka broni cz.2

Zaprowadziłam nas w "ruiny Jacka i Veronici". Deszcz bardzo ograniczał naszą widoczność. Jednak gdy pomyślałam, że Buntownicy zmagają się z hordą wygłodniałych i szybkich jak koty w czasie ruji zombie, pierdyriald kropelek znika w mojej głowie.

- Co chcesz zrobić? - zapytał Patrick przekszykując deszcz.

- Granaty.

Wystarczyło jedno słowo, aby zaświeciła mu się żaróweczka. Poznałam to po charakterystycznym powiększeniu oczu, tak zwanym wytrzeszczu gał.

- Pomóż mi podnieść ten kamień... - powiedziałam.

Na szczęście trzy granaty i naboje, które zostawiliśmy pod tym kamieniem, gdy uwalnialiśmy Veronicę jeszcze nie zamokły.

- Miałeś rację... przydały się.

Wymieniliśmy przyjacielskie spojrzenia. I właśnie dla takich chwil warto przeżyć apokalipsę.

Na Erie Road przemienionej w pole bitwy zostali już tylko Buntownicy broniący się przed zombie.
Ja i Patrick ukryliśmy się wzgórzem, aby obmyśleć następny krok.

- Kto rzuca? - zapytał.

- A masz dobre oko?

- Nie wiem...

- Wiec ja będę rzucać. - wychyliłam się zza pagórka, aby zobaczyć bunkry. - Zombie nie uwolniły się jeszcze z trzech. Trzy granaty, trzy bunkry. Nie mogę skusić, będziemy podchodzić bliżej. - rzuciłam ostatnią paczkę naboi. - Będziesz mnie osłaniał?

- Marzę o tym.

Coś we mnie drgnęło, zawirowało i przewróciło się na drugą stronę.

- Zaczynasz w takim momencie?

- Każdy moment jest dobry, Maya Alex Rope.

Uśmiechnęłam się analizując naszą sytuację.

- Powiedzieć ci tajemnicę? - słuchał mnie z uwagą. - Boję się.

- A wiesz... - spojrzał w pejzaż ociekającego deszczem lasu. - Też się boję.

- Co jak nas dopadną..? Nigdy nie widziałam tak szybkich...

- Maya. - zmarszczył brwi i popatrzył mi w oczy. - Chodzi o to, żeby strach przezwyciężać. Nie czuj go. Ignoruj strach. -złapał mnie za rękę. -  Chyba mała armia Buntowników czeka na pomoc. Gotowa?

- Marzę on tym.

Zdążyłam zobaczyć jego Patrickowski uśmieszek. Potem tylko gnaliśmy przez deszcz ku przeznaczeniu.

Pierwszy bunkier znajdował się około 10 metrów od nas.
Lewą ręką trzymałam dwa granaty, zębami wyciągnęłam chaczyk uruchamiający zabójczy mechanizm bomby. Wycelowałam w mała dziurkę, mniej więcej o średnicy 30 centymetrów.

Sekundę po wylądowaniu granatu u celu, gdy byliśmy 2 metry od miejsca mojego rzutu, zombie eksplodowały w pomieszczeniu, które natychmiast uległo destrukcji.
Ziemia zadrżała, upadłam na ściółkę leśną. Patrick pomógł mi wstać.

- Nic ci nie jest?

- Jeszcze dwa...

Moje zmysły były skupione tylko na jednym - rozwaleniu bunkrów, ocaleniu Buntowników.

Drugi był w zasięgu mojego rzutu. Oderwałam końcówkę. Zombie właśnie wychodziły z wielkiej szpary. Na szczęście granat je zatrzymał.
Teraz Patrick upadł.

Od tyłu dobiegł do niego zombie.
Władowałam w zimne ciało cały magazynek, zanim zdążyło dotknąć Patricka.

- Został jeszcze jeden... - powiedziałam podając mu rękę.

Pojawił się problem - w bunkrze nie było żadnej wyrwy. Granat nie zabiłby zombie gdyby nie był wewnątrz, tylko wypuściłby trupy. Musiałam podbiec i w jakiś sposób zrobić wyrwę.

- MAYA! NIE PODCHODZ BLIŻEJ! - krzyczał za mną Patrick, gdy byłam blisko ukrycia zombie.

- Zaufaj mi.

Nie miałam żadnego łomu, aby podważyć którąś cegłę. Użyłam tego, co miałam - resztki pocisków i dwóch pistoletów. Nabiłam nabojami ścianę, mogłam wyłamać kawał ręką.
Odbezpieczyłam granat, wrzuciłam go do środka. Teraz mogłam już tylko uciekać przed eksplozją.

Ziemia zadrżała. Zobaczyłam blask czerwonego światła granatu. Zdałam sobie sprawę, że ja i Patrick przytulamy się do podłoża. Deszcz przestał padać. Z gracją upitego i do tego kulawego niedźwiedzia wstaliśmy z mokrej ziemi. Wszyscy byli szczęśliwi, nikt nie zginął, rany były małe, żadnych ugryzień zombie. Ktoś, może kilka osób, chyba nam gratulował pomysłu z granatami.
Ale ja i Patrick po prostu staliśmy tam, gdzie upadliśmy. Myśleliśmy prawdopodobnie o tym samym.

Spojrzałam w jego jasno zielone, jakby mgliste oczy. Tak, na pewni myślał o tym samym.

- Co, jeśli Atlantczycy uderzą? Zaatakują znowu?

Nie skomentowaliśmy moich słów.

- Kapitanie Loggins... - słowa Annie przywróciły nas na ziemię. - To Angelica i Veronica. Pomagały nam w trakcie bitwy. Wtajemniczyliśmy ich, jednak nie dostały naszego odznaczenia i ja, Allie i Jack nie powiadomiliśmy kapitana...

Czarnoskóry wyjął z kieszeni dwa białe kapsle z agrafkami.

- Widziałem jak walczyłyście. Nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy pozwolić wam być z nami. Będziecie chciały pomóc, dajcie znać Annie i Allie. - spojrzał na innych Buntowników. - Wejdźcie do fabryki, weźcie wszystko, co się przyda. Broń, jedzenie, plany i mapy. Atlantczycy mogą tu niedługo być, aby nas pozabijać. Streszcajcie się...

Za zgodą Logginsa, ja, Angelica, Veronica i Patrick skierowaliśmy się do domu.
Łóżka to jedyne, o czym marzyliśmy.

1 komentarz: