6/21/2015

Wpis N°14 - Josh i urwisko


Następnego dnia Angelica zrezygnowała z naszego jakże bogatego śniadania, składającektóre goniły się jak dzieci po lesie.o się z starych płatków kukurydzianych z resztką zimnego mleka.

- Wybaczcie, zrezygnuję ze śniadania. Jestem zbyt podekscytowana, żeby jeść.

Oparła się o lodówkę naszej małej kuchni i otworzyła białą kopertę.

- "Od Tomasa"! Znalazłam to przed drzwiami. "Droga Angelico... Spotkajmy się dzisiaj na urwisku w głębi lasu. Wyjdź przez bramę najbliżej hangaru, idź prosto przez jakieś 15 minut. Nie zapomnij wziąć ze sobą May, Veronici i Patricka. Twój Tomas...". Dlaczego mam was zabrać..? Zresztą, nie ważne. Pójdzcie ze mną!

Z wrażenia kopnęłam w Jacka albo Knifa, czarnego kota dwunastoletniej skrytobójczyni Zoey, którzy siedzieli pod stołem.
Ciekawe, czego chciał od nas, trójek, które nie wiedzą co to komputer, Tomas... Atlantczyk o numerze jeden, dziedzic fortuny.

- Idę! - krzyknęła Veronica.

- Skoro Kicia idzie, ja też! - zawyrokował Jack. Lubił nazywać Veronicę "Kicia".

- Czemu nie. Ktoś trzeźwy umysłowo musi w końcu dopilnować moją przyjaciółkę. - uśmiechnęłam się szelmowsko do Veronici siedzącej obok mnie i Tego-Mniej-Kudłatego-Stworzenia-Spod-Stołu.

- Nie mam nic do stracenia. - powiedział Patrick między jedną łyżka a drugą. Ten facet jadł jak zwierzę.

- Wiem gdzie jest skarpa. - powiedziała Zoey, która przybyła do nas rano. - Zaprowadzę was.

°•○●○•°

- Więc, skoro już tak idziemy przez las... - powiedział Patrick. - To może opowiesz nam historię swojego życia, Zoey. Ciekawi mnie dziewczynka, która została skrytobójcą.

Wszyscy - ja, Patrick, Angela, Vera i Jack nadstawili uszu. Szczególnie dwie istotki, które gonił się po lesie jak dzieci z ich brutalnie wygrawerowanymi inicjałami na plecach. Veronica prawie zgubiła swoje strzały, Jack manewrował między drzewami pomagając sobie nożem.

- Jeśli bardzo chcecie, opowiem wam. - lekki wiatr rozwiał jej prostą grzywkę i idealnie równo przeciętne, ciemno brązowe, prawie czarne włosy. -  Urodziłam się w bogatej rodzinie, rodzice byli blisko nauki. Nie puszczali mnie do szkoły, dlatego od czwartego roku życia wychowywałam się w wielkim domu, gdzieś w dużym mieście pod okiem pani Pentylii. Była bardzo fajna. Gdy żyła. Nauczyła mnie rysować, czytać, pisać,  grać na wiolonczeli... i na ukulele. To ta mała gitara, którą mam w pokrowcu. Wiolonczela się nie ostała, rozwaliły ją zombie, które zaatakowały moich rodziców. Nauczono mnie także samoobrony. Wiecie, jak machać kończynami, żeby obronić się przed zombie. Dlatego jestem skrytobójcą. - pogłaskała Knifa, czarnego kota, który spacerował obok Zoey. - Dostałam Knifa od rodziców. To mój pierwszy i najlepszy przyjaciel. Rodzice chcieli mi kupić jakieś rasowe zwierzę z hodowli, ale ja chciałam przygarnąć kogoś ze schroniska. Mam uczulenie na psią sierść. Przez długi czas nie miał imienia. Nazwałam go na cześć broni która przez długi czas chroniła moich rodziców. A rodzice... jak mówiłam, byliśmy blisko nauki, wiedzieliśmy że ludzie zaczynają zmieniać się w zombie. Przygotowaliśmy się bardzo dobrze. Zrobiliśmy te stroje - wskazała na swój kombinezon. - pistolet ( który zgubiłam) i dwa sztylety dla mnie, łuk dla mamy, kusza dla taty. Rozdzieliliśmy się. Pięć dni piechotą doprowadziły mnie do Atlanty. Do Buntowników. Oh... już jesteśmy. To jedyne urwisko po tej stronie muru.

Zobaczyliśmy koniec naszej trasy. Ja i Patrick podeszliśmy bliżej, aby zobaczyć głębokość. Gdyby ktoś się potknął, zostałaby mokra plama.

- A teraz, gdzie jest Tomas..? - powiedziała Angelica.

- Nie sądzę, że się zjawi... Nadal myślicie, że ten cały Tomas wysłał do was list? - odpowiedział niski, dziwnie znajomy głos, który przyprawiał mnie o wymioty.

Odwróciłam się za późno. Patrick tylko zdarzył odetchnąć mnie na bok, abym nie upadła na dno małego kanionu, popchnięta przez bestię, która ośmieliła się na nas biec.
Dopiero gdy bydle ustało, mogłam określić jego wygląd.

Josh T. Spearse próbował zepchnąć nas z klifu.

- Moim celem jest rządzenie... - powiedział ohrypłym głosem Josh - Zarządzam, że muszę ubić każdego, kto został ugryziony. Poślę cię do piachu, Patricku Lakers...

Josh ruszył na Patricka. Oboje zaparli się o siebie ramionami, jak zapaśnicy. Nawet z nieźle rozwiniętymi mięśniami przy weteranie wojennym o posturze byka siedemnastoletni prawie-biolog wypadał dość słabo.

Sięgnęłam po pistolet. Był pusty. Wyjęłam napoczętą paczkę pocisków. Wylądowała jednak na skraju urwiska.
Zoey kopnęła pudełko.

- Dlaczego nie powiedziałaś, że jest pogryziony?! Niech ginie, skoro ktoś chce go pozbawić głowy! - krzyczała Zoey. - Przyczynię się do jego śmierci...

Jack, choć zdezorientowany, złapał szarpiącą się Zoey.

- Nie jest pogryziony! - darłam się. Pozostawiłam Zoey i Jacka w niepewności, nie tłumaczyłam już więcej.

Patrick i Josh nadal prowadzili walkę. Zanim starszy wymierzył cios w twarz biologa, odepchnęłam obu od siebie, torując sobie drogę na koniec urwiska, do naboji.

Na końcu drogi zachwiałam się, nogi ugięły się pode mną. Wysokość za bardzo mnie zaskoczyła. Kucnęłam i naładowałam broń.
Josh był tak blisko.

- SZMATA Z BRONIĄ! - biegł w moim kierunku, chciał mnie zepchnąć ze skarpy, w stronę śmierci.

Wystrzeliłam w brzuch Josha.

Strzeliłam w osobę, która wyżywała się na mnie i moich przyjaciółkach od kiedy pamiętam. To właśnie ten gość nauczył mnie, nas strzelać. Jednak nigdy nie okazał empatii.
Jakie to uczucie? Dziwne. Okropne. Jak szlam, który nie chce się z ciebie zmyć. Josh nie umarłby, po utrzymaniu tej kulki. Pożyłby kilka minut, może godzinę.

Ale teraz nic nie dochodziło do mojej głowy. Żadne myśli. Josh tylko w konwulsjach zbliżał się do mnie.
Patrick uderzył w niego ciałem tak, aby zepchnąć go w dół.

Byliśmy bezpieczni.
Zielonooki podał mi rękę, abym wstała, nie potykając się.

- Ja... zabiłem go. Zepchnąłem w przepaść. - wychylił się, zobaczył ciało, gdzieś na dnie, na ziemi. - Nie skrzywdzi was już nigdy. Możemy być spokojni...

- Zejdę na dół i zobaczę, czy ten facet nie miał przy sobie czegoś wartościowego. - powiedziała Zoey, jakby nic się przed chwilą nie stało. Może ona robi to codziennie? Może ta dwunastolatka codziennie musi zabijać... ludzi..?

Zabijanie ludzi...To jakiś obłęd...
Byłam nieobecna. Nie rozumiałam niczego.

- To nie ma sensu... - powiedziałam.

- ...Blizna Patricka jest prawdopodobnie genetyczna. Maya ją zauważyła i wzięła za nią i za Patricka odpowiedzialność przed Joshem. Josh, ten, który nie żyje, był kierownikiem obozu, do którego... - Angelica gdzieś dalej tłumaczyła naszą historię Jackowi i Zoey. Veronica słuchała wyraźnie, czasem wtrąciła coś od siebie.

Czy nikt nie widzi braku sensu tego, co się przed chwilą stało? Nikt tego nie rozumiał?

- Nikt tego nie widzi... - zaczęłam chyba chodzić z miejsca do miejsca. - Zabiliśmy człowieka...

- Maya? Coś się stało? - mówił Patrick, tylko on widział mój stan.

- Zabiliśmy... i to nie szwędacza. Człowieka...

- Maya..?

- Nie zabijamy ludzi... zabijamy zombie... zombie to tylko ciała...

- Maya, dość...

- Dlaczego... dlaczego to zrobiliśmy..? Nie zabijamy LUDZI.

- Co się stało?!

- ZABILIŚMY, PATRICK! NIE SKRZYWDZIŁAN NIGDY TAK BARDZO CZŁOWIEKA! TO NIE MA SENSU! ZAGROŻENIEM DLA LUDZI SĄ ZOMBIE, NIE LUDZIE!... Czemu to zrobiliśmy...

Nie zauważyłam, kiedy złapał mnie w ramiona. Całą mnie objął. Zatrzymał w tym szaleństwie.

- On był niebezpieczny. Wyżywał się na was tyle lat, prawda? Chciał nawet sam wejść do Atlanty i zostawić cały obóz. Nie skrzywdzi was...

- Ale czemu to zrobiliśmy..? Zabijanie ludzi nie ma sensu w trakcie apokalipsy. - oddech mi niebezpiecznie drżał. Patrick przechylił moją głowę obrośniętą mahoniowymi falami tak, abym spojrzała mu w oczy.

- Świat się zmienia. Teraz głównym przeciwnikiem ludzi, są ludzie... Nie zombie...

- To nie jest dobre...

- Jest mało dobroci na świecie, Maya Alex Rope. Dlatego musimy chronić siebie nawzajem.

Zamiast się rozpłakać, oparłam czoło o tors Patricka i całkowicie uspokoiłam umysł.
Puścił mnie, abym złapała oddech. Uśmiechnął się i przychylił lekko głowę.

- Lepiej?

- Trochę... - spuściłam wzrok.

Czy on... naprawdę to zrobił? Ten tyran rozpłaszczył się na dnie kamienistej doliny jak zdechły królik?
Zoey wróciła na skarpę.

- Znalazłam w jego kieszeni telefon. Chcesz go sprawdzić, Annie Synthia Madie Flamebolt?

- Oczywiście, Z. - uśmiechały się do siebie, jakby jedynym ciekawym wydarzeniem tego dnia było pierdnięcie muchy. - Więc chodźmy do bazy, tam mam komputery.

Jeszcze raz podeszłam do urwiska. Sztywne ciało obsiadły już zombie.

I tak umarł Josh T. Spearse.

2 komentarze:

  1. Maya taki nieogar XD Zajebiaszczy rozdział ,ale popraw gdzieś przy początku ,bo ci się zdanie wcięło i jest.....tak z dupy.
    Josh zginął. Mindfuck.

    OdpowiedzUsuń
  2. Omnomnomnom :3 zawalisty rozdział, który przygwoździł mnie do podłogi swoją zajebistością (jak zwykle zresztą). Z niecierpliwością czekam na next ^.^

    OdpowiedzUsuń