7/13/2015

Wpis N°15 - Telefon


Kilkadziesiąt minut później (spędzonych na łażeniu po lesie, przeskakiwania z jednego drzewa na drugie, jak Annie i Allie, a w przypadku Very i Jacka raczej turlaniu i skakaniu), byliśmy już w Bazie Buntowników.Annie nałożyła swoje okulary do komputera i zasiadła na obrotowym krzesle za wielką machiną z gigantycznym ekranem. Wzięła od Zoey telefon Josha, podpięła go przez kabel do jednego z metalowych pudeł z guziczkami.

- Co to właściwie telefon? - zapytałam Annie.

- Właśnie... - zawtórowali Jack i Vera.

- Takie urządzenie telekomunikacyjne. - odpowiedziała. - W Atlancie to luksus dostępny dla jedynek i niewielu dwojek. Ten paker nie wyglądał mi nawet na trójkę... Mógł również napaść na kogoś z "wyższych sfer", jak to mówią "wyższe sfery", ale to nie za bardzo możliwe. Kto siedzi w pałacach, nie chce chodzić po tych niebezpiecznych ulicach, gdzie mieszkają czwórki. Tam dopiero jest ostro... - ogarnęła ciemno-miodową grzywkę, zasłaniającą połowę czoła.

Po podłączeniu telefonu do pudła, na ekranie pojawiły szare kwadraty, jakby okna z cyferkami.

- Co tam jest napisane? - zapytałam.

- Nie umiesz czytać? - powiedziała Allie, rękawem bluzy katanę z urojonych drobinek kurzu.

- Znam dwa języki - angielski i hiszpański. Od dziecka. Ale nie czytam zbyt dobrze...

Umiejętność mówienia dwoma językami była rzadka, ale jednak bardzo potrzebna. To otwierało drogi. Ale nie nikt nie uczył czytać. Język był do mówienia.
Nie jestem nawet w jednej-czwartej latynoską. Tata od kiedy pamiętam uczył mnie hiszpańskiego, bo myślał, że w przyszłości ten język bardzo mi się przydał. Nie mylił się. Najwspanialszy człowiek, jakiego kiedykolwiek znałam. 
Był bardzo mądry i silny.

A może jest.

- To, co pojawiło się na ekranie, to dane telefonu. - tłumaczyła Annie, czytając zza okularów informacje. - "Dane urządzenia", "Preferencje systemowe", "Zabezpieczenia", "Informacje dla programisty". Na telefonie ma tylko jeden numer. "Crys". Czy ja śnię, czy dzisiaj mamy Dzień Dziecka dla Informatyków? On nagrywał wszystkie rozmowy! Złamię zaraz te zabezpieczenia jak Synthię... Lucy, przypomniałabyś chłopakom, żeby zmienili baterię w A2?

Lucy, chyba 19-letnia, wysoka azjatka z długimi, pomalowanymi na rudo włosami uśmiechnęła się do Annie, skinęła głową i zniknęła w jednym z korytarzy.

- I jest... - powiedziała Annie, z triumfem i satysfakcją w głosie. - Wszystkie rozmowy i esemesy ustawione chronologicznie. Puszczać?

- Czekam na to. Jedziesz, baby. - powiedziała Angelica.

Najpierw usłyszeliśmy kilka wysokich dźwięków, równo następujących po sobie.

- Sygnał oczekiwania... - powiedziała Allie.

Dźwięk ustał.

- Halo? - usłyszałam głos Josha, okraszony szczyptą niepewności do urządzenia telekomunikacyjnego. - Crystal?

Skręciło mnie w środku.
Ponieważ usłyszałam głos jeszcze leżącego na dnie urwiska człowieka i dlatego, że słysząc imię "Crystal", przed oczami miałam Crystal Silvermoon, przewodniczkę trójek, jedną z największych żmij, jakie kiedykolwiek spotkałam.

- Witaj kocie... - zaćwierkał słodko kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki. - Coś się stało?

- Nic, skarbie. Właściwie chciałem tylko przetestować to urządzenie... ale skoro już rozmawiamy...

- Tak Josh... - kobieta mówiła prawie tak, jakby była napalona.

- Nie chcę czekać. Spokajmy się.

- Gdzie, Josh...

- Gdzie chcesz...

- Spis mieszkańców. Za piętnaście minut.

Znowu usłyszeliśmy sygnał. Rozmowa została zakończona.

- Następna... - powiedziała Annie.

- Joshi... - laska była naprawdę napalona.

- Crystal... - facet jak wyżej.

- Chcę ciebie we mnie...

- Zatopiłbym się w tobie...

- Czemu nie. Mam ochotę włożyć twój pistolet do ust...

Facet jęknął.
Jak można się tak podniecać rozmawiając przez telefon, do jasnej cholery?

- Rozpaliłaś mnie, łasiczko...

Dajcie mi coś ostrego.

- Mam przez ciebie mokre całe majtki. Chyba je zdejmę.

- Będę za kilka minut.

I cisza.

- Heh... taka rozmowa to jeszcze nic - powiedziała Allie. - Annie czasem podłącza się do telefonów na komisariatach, albo do monitoringu. Mówię wam, robi się tu seks-telefon.

- No cóż. - Annie próbowała zatuszować uśmiech zaciskaniem warg. - Powiem tyle: Zoey nie powinna tu być...

- Oni mają... romans, tak? - zapytał Veronicę Jack. - Uprawiają seks?

- Tak, Jack. - odpowiedziała.

- Gdy uprawia się seks bez zabezpieczeń, rodzą się dzieci?

Veronica uśmiechnęła się lekko.

- Jack, tak. Po co ci to?

- Chcę wiedzieć... I każda kobieta może zajść w ciążę. Prawda?

- Każda.

- Annie, Allie, Lucy? Maya? Ty?

- Ja nie. - uśmiech zszedł z jej twarzy.

- Dlaczego..?

Oboje siedzieli na podłodze. Veronica skrzyżowała nogi w kwiat lotosu.

- Zgwałcono mnie. Znaleźliśmy w obozie lekarza. Powiedział, że bez operacji nie przeżyję. Teraz nie mogę zajść w ciążę.

Przez chwilę panowała cisza.
Jack przytulił nagle Verę.

- Nie szkodzi... - nie widziałam jego twarzy, schowanej w czarno-karmelowych włosach Veronici. Po prostu zamilkł.

- Teraz rozmowa dwa dni później. - powiedziała Annie i odpaliła następne nagranie.

- Witaj, Misiu. - zaskrzeczała kobieta.

- Kotku... czemu dzwonisz?

- Po pierwsze, stęskniłam się za twoim głosem, który towarzyszył mi w nocy... A po drugie... nie wiem, jak ci to powiedzieć...

- Słowami, kotku. Zrozumiem cię.

- Joshi, ktoś nam zagraża. Naszym interesom.

Przez chwilę panowała cisza. Jakby ktoś umarł. Co najmniej.

- Co zrobić, Crys?

- Och, Joshi. Jak ty dobrze czytasz mi w myślach. Podsłuchałam rozmowę Voureena i tych dzieci. Okazało się, na tym bankiecie, że jedna z tych dziewczynek-trójek to córka Silverfly'ów. To wszystko nam popsuje... ona może wejść do gry za nas. Pamiętasz, co ci mówiłam? Silverfly'owie nie mieli potomka. Smarkacza, co im przejmie interesy. To JA, jako ich wierny podnóżek, spokrewniona z Voureenami, miałam przejąć fortunę Silverfly'ów. Kiedyś miałam nawet na nazwisko "Moon". Dodałam "Silver", żeby im pokazać, jaka jestem "wierna"... - Crystal westchnęła. - Gdybym cię poślubiła, dziedziczył byś fortunę ze mną. A wtedy bylibyśmy jedynkami. JEDYNKAMI, Josh. Ale ta mała psuje nam szyki... Josh, zabij ich. Zabij wszystkich, z tą Angelicą na czele.

Zaryzykowałam spojrzenie na Angelę. W jej zielonych oczach znajdowała się czysta nienawiść. Jednak podniosła z dumą głowę.

- Najpierw naslij na nich zabójców. Po co się przemęczać. Potem dopiero działaj. Albo czekaj do Dnia Krwi. Zabij ich.

Nie chciałam w tym momencie pytać, czym jest Dzień Krwi. Pewnie jakaś stara tradycja sprzed apokalipsy.

- Zabiję, Crys. Będą martwi. Wszyscy.

Rozmowa została szybko przerwana.

Annie zdjęła okulary.

- To poważniejsze niż sądziłam... - powiedziała. - Kim jest Crystal? Tak dokładnie.

- Crystal Silvermoon. Taka biczka... - powiedziała Veronica.

- Przewodniczka trójek. - powiedziałam.

- Potrzebujemy planu. - powiedziała Annie - Silvermoon jeszcze nie wie, że Josh nie żyje. Weźmie sprawy w swoje ręce. Może naśle policję...

- Mam pewien pomysł... - powiedziała Angelica. - Patrick, powiedz coś.

- Coś.

- Powiedz to teraz niskim i lekko ochrypłym głosem.

- Cooooś... - wykonał bezbłędnie zadanie.

- Widzicie! Prawie jak Josh! - krzyknęła Vera. - Aż mam ochotę urwać ci łeb i nabić na pal!

Patrick rzucił jasno-zielone spojrzenie typu "Też-Cię-Kocham-Mała-Szmato".

- Będziemy dzwonić do Crystal z telefonu Josha i upewniać ją, że Josh żyje. Tak? - powiedziałam.

- Tak, dokładnie. - powiedziała Angie. - Zadzwońmy do niej teraz, jesteśmy tu wszyscy.

- Co mam mówić? - zapytał Patrick.

- Że jesteś w lesie, gonisz nas. - powiedziała Angela. - Chcesz nas wszystkich zabić za murami, żeby nie przejmować się ciałami, więc zajmie ci to bardzo długo. I tyle.

- Dodaj, żeby co kilka dni ukrywali w lesie broń, i niech pisze gdzie. - powiedziała Allie. - Buntownicy potrzebują broni.

Patrick splótł dłonie za szyją. Szukał na posadzce małego, niewidocznego punktu. Może rozwiązania. Na jakie pytanie? Potem poszukiwanie przeniósł na nasze twarze.
Wziął telefon i wybrał numer Crystal Silvermoon.

Nie wiem dlaczego, ale w powietrzu wisiała nieprzyjemna atmosfera czekania na przyjście czegoś złego. Jakby przekręt z telefonem z góry był skazany na porażkę.

- Witaj, kotku. - odpowiedział kobiecy głos po niekończącej się chwili naszego czekania.

- Witaj, skarbie. - odpowiedział Patrick nienaturalnym głosem.

Veronica i Jach ugięli się pod wpływem wszechogarniającej mocy śmiechu.

- Chciałbyś się spotkać? - kokietowała.

- Teraz to niemożliwe. Jestem za murem w lesie.

- A co się takiego stało?

- Zagoniłem całą czwórkę do lasu. Pozabijanie ich jak kaczki trochę potrwa, kotku. - następne spazmy V i Jacka. - Chcę to załatwić od razu.

- Dobrze. Jesteś idealnym kochankiem, wiesz? Mogę na tobie polegać, nie jak na moich byłych...

Veronica i Jack wylądowali na podłodze.

- W takim razie nie będę ci przeszkadzać, kocie...

- Mam do ciebie jeszcze prośbę.

- Jaką, Joshi?

Teraz ja nie mogłam powstrzymać chichotu.

- Proszę, powiedz swoim podnóżkom, aby zostawiali w lesie broń dla mnie. Pisz mi gdzie dokładnie.

- Dla ciebie wszystko, kochanie.

- Dziękuję. Żegnaj...

- Do zobaczenia, kocie.

Patrick przerwał połączenie.
Jack i V prawie poszczali się ze śmiechu na podłodze. Podobnie zresztą jak ja. Moje nogi jednak wytrzymywały. To chyba przez szacunek do Patricka. Nie chciałam jeszcze bardziej besztać jego honoru.

Angelica próbowała wyprzeć z głowy zboczone rozmowy powtarzając: "Na litość boską, nie oni... nie oni... dobrał się, cholera jasna chłop do ostatniej prostytutki..."

Annie i Allie znajdowały się w głębokiej strefie myśli.

- Angie... - powiedziała Allie.

- Tak? - powiedziała Angelica.

- Jesteś Silverfly... - kontynuowała Allie.

- Tak. Co w związku z tym?

- Należysz do jednej z rodzin rządzących Atlantą. Buntownicy i rządzący zazwyczaj się nie lubią. - powiedziała Annie zaskakująco spokojnym głosem. - A my,choć jesteśmy Zbieraczkamy i działamy trochę na prawach Atlanty, dołączyłyśmy do Buntowników.

Angie zamarła na chwilę.

- "Zazwyczaj". Czyli ile było przypadków cudownego pojednania?

- Zero, Angie Silverfly. - powiedziała Allie.

Demon Ciszy przydusił nam wszystkim gardła.

- Co teraz... - powiedziała cicho Angie. Spuściła wzrok zastanawiając się nad następnymi minutami.

Annie przetarła rękawem koszuli okulary.

- Cóż... to twoja decyzja. - Annie nie była zła. Ani zaskoczona. Po prostu była... enigmatyczną Annie Synthią Flamebolt. - Będziesz rządzić Atlantą. Albo...Angelica podniosła wzrok.

- Gdybyś tylko chciała, możemy pomóc ci zniknąć. - mówiła Annie. - Jeśli zechcesz z nami zostać, ukryjemy cię tutaj. Każdego z was. Możemy podrobić dowody, wysłać na komisariaty wiadomość o twojej ucieczce i, na przykład, przeszłości kryminalnej. Możemy sprawić, że cała Atlanta uwierzy w twoją udawaną śmierć. Sprawimy, że znikniesz, Angelico Silverfly. Nie zapomnij.

Annie przerwała.

- Możesz rządzić Atlantą, albo być z nami. Droga wolna. - powiedziała Allie. - Możesz okazać się dobrym władcą, nie zapomnisz o nas. Ale... jeśli zignorujesz Buntowników, staniesz się dokładnie tym, kim na przykład Silvermoon.

Wzdrygnęłam się na tę myśl. Angelica jako pusta, chciwa damulka.
Teraz dotarła do mnie sytuacja Angie.

Ona miała rządzić. Rządzić Atlantą jak ojciec Tomasa. Być jedynką. Miała się z nami rozdzielić... i nigdy nie powrócić?
To moja siostra! Mentalnie, oczywiście. Zrobię dla niej wszystko. Zabiję każdego.

- ... Ale niczym się nie martw. - powiedziała Allie. - Przecież na razie jesteśmy razem, jako przyjaciele. Żaden prawdziwy Buntownik was nie dotknie. Chyba, że chce nadziać swoje palce o to. - delikatnie przeciągnęła opuszkami po katanie.

Buntownik albo rządzący... To nie jest najłatwiejszy wybór życia.
Ale... czy każdy z nas nie miał go dokonać? Bycie Buntownikiem oznaczało niesienie pomocy. Nie rozumiałam tego. Zanim nie zginął Josh. Teraz zombie nie były dla Uchodźców największym zagrożeniem. Człowiek człowiekowi wilkiem...

- Annie... - powiedziałam. Osiemnastolatka zwróciła się w moją stronę. - Chcę zostać Buntownikiem na stałe. To nie jest żart.

Na twarzach Zbieraczek pojawiły się maski zaskoczenia i szczere uśmiechy.

- Maya! To wspaniale! - Zoey, o której istnieniu na chwilę zapomniałam, złapała mnie za rękę i ze szczęścia zaczęła podskakiwać w miejscu.

- Skoro Maya chce wam pomóc... - powiedział Patrick. - ... Ja też.

- Kicia! Zostań! - Jack podskakiwał przy Veronice prawie jak Zoey. Mieli ze sobą sporo wspólnego. - Bo ucieknę z Bazy, Atlanty, i nawet z tego lasu, i nigdy mnie nie zobaczysz!

- Jack, jak mogłabym cię zostawić, co? Zostaję!

Wywołałam wielką manifestację uczyć, czy jak?
Pozostała Angie.

- Na razie nie rządzę Atlantą. - odezwała się jak na zawołanie. - ... I niech tak przez jakiś czas pozostanie.

Jackowi zaświeciły się oczy, jakby o czymś sobie przypomniał.

- Mam coś, co trzymałem na taką okazję! - prawie krzyknął.

- Co niby? - powiedziała Vera.

Przegryzł leciutko wargę.

- Chmiel w płynie.

2 komentarze:

  1. Jaaaaaa cię.....
    Te rozmowy. Seks-taśma. Po prostu ryję z tej rozmowy jak Jack i Vera z Patricka. Po prostu widziałam to jak jest koniec rozmowy a tu taki ryjbuk! Veronica to powiedziała....:'(
    A Jack nas upije ooool.
    A teraz szczerze cię przepraszam za to jak cię katowałam z tym rozdziałem bo wiem że byłam wkurwiająca jak wrzód na dupie z codziennie powtarzającym się w kółko jesbtm tekstem :) KOCHAM CIĘ MAŁA :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Na piczkę bobra!
    Mój cudowny ogar :')
    Ja pierdolę... ta Cristal to taka suka...ugh....
    Tak wgl to wybacz że komentuję z anonima, ale na telefonie nie mogę się logować :/
    No rozdzialik cudowny kurwa, tyle powiem
    Baylando! :*

    OdpowiedzUsuń